„Blondynka na Kubie” to przepięknie wydana przez National Geographic książka Beaty Pawlikowskiej. Książka, w której autorka poza swoją podróżą na Kubę opisuje także historię wyspy, skupiając się na okresie rewolucji oraz postaci Ernesta Che Guevary. Jednym z głównych zadań tej książki, jak i samej wyprawy autorki na Kubę, było zmierzenie się z legendą „Che” i odpowiedzenie na pytanie, kim naprawdę był ten człowiek: zimnym mordercą czy wrażliwym lekarzem?
Książkę pani Beaty przeczytałam jakieś trzy lata temu i muszę powiedzieć, że od tego czasu żadna inna książka nie wzbudziła we mnie aż tylu emocji. Negatywnych emocji, warto by dodać.
Ciężko zdecydować od czego zacząć, zacznę więc od początku, czyli od tytułu „Blondynka na Kubie”. Dopiero po skończonej lekturze dotarło do mnie, że tytuł był swego rodzaju ostrzeżeniem: drogi czytelniku, to nie jest książka o Kubie, to jest książka o mnie z Kubą w tle.
O Kubie i jej mieszkańcach dowiadujemy się z tej książki bardzo mało. Aż za dużo dowiadujemy się za to o pani Pawlikowskiej i jej nadprzyrodzonych zdolnościach, czyniących ją tym kim jest czyli Podróżniczką przez duże „P”. Poza biegłą znajomością angielskiego i hiszpańskiego (czym bezustannie wprawia w osłupienie rodowitych Kubańczyków) autorkę cechuje także niezwykłe obycie, które przejawia się w każdej dziedzinie życia: od targowania ceny za pokój po krojenie ananasa na sposób tubylczy (tak drogi czytelniku, ananasy na Kubie je się zupełnie inaczej niż u nas, oto jak robi to pani Beata: „wprawnymi ruchami obrałam go z łupiny, pokroiłam na plastry i zjadłam”, a oto jakie robi to wrażenie: „podziękowałam oszołomionym sprzedawcom, którzy najwyraźniej po raz pierwszy widzieli w swoim miasteczku podróżującego Europejczyka, który mówił i zachowywał się jak tubylec”). Pani Beata posiada także dwa dodatkowe zmysły: szósty i siódmy! Szósty zmysł to „rodzaj instynktu, z którym przychodzimy na świat” i o ile aby włączyć ten szósty zmysł wystarczy oderwać się od miejskiego zgiełku i pojechać do lasu czy w góry, o tyle z siódmym zmysłem sprawa jest bardziej skomplikowana, bo, jak sama autorka wyznaje, jest to „moc, którą zdobyła u Indian”.
Kolejną super mocą, którą wydaje się pani Beacie, że posiada jest talent pisarski. Dzięki temu przekonaniu, książka obfituje w jeżące włos na głowie złote myśli, takie jak: „życie to nieustająca wędrówka po górach codzienności”, czy upiorne opisy w stylu: „po wypiciu trzeciego mojito, zobaczyłam, że do tańca przyłącza się słony wiatr znad morza i chudy koń zaprzężony do dorożki”.
Jak wspomniałam książka jest jednak nie tylko opisem tego co spotkało panią Pawlikowską na Kubie, ale też tego co jej nie spotkało, ale o czym czytała. Znajdujemy tu parę rozdziałów poświęconych historii rewolucji, no i przede wszystkim urywki z biografii Ernesta Che Guevary, bo dla tych co zapomnieli, celem wyprawy jest odkrycie czy Ernesto był zimnym mordercą czy wrażliwym człowiekiem.
Jeśli wydaje ci się, że jest to pytanie retoryczne, mające być tylko przyczynkiem do dyskusji nad rewolucją, utopijnymi ideami, relatywizmem moralnym czy czymkolwiek innym, to nic bardziej mylnego. Autorka przy całej swojej poetycko-mistycznej naturze, okazuje się być też typem wyjątkowo pragmatycznym, tak więc już w połowie książki udaje jej się odpowiedzieć na to wydawałoby się trudne pytanie. Odpowiedź jest taka: Che był sympatycznym gościem, a wszyscy ludzie, którzy uważają go za mordercę, żyją w tym błędnym przekonaniu, bo ktoś, źle przetłumaczył na angielski JEDNO słowo z jego książki. Pani Beata błąd znalazła. No i pozamiatane. Podobno następną książką będzie „Blondynka w Strefie Gazy”, w której autorka odpowie na pytanie: Jaser Arafat – sympatyczny Noblista czy podły terrorysta?
Nie wiem, co najbardziej zniesmaczyło mnie w tej książce. Myślę, że było to wszystko po trochu: absolutnie nonszalanckie podejście do tematów historycznych, połączone z obietnicą wyjaśnienia spraw dotąd niewyjaśnionych, przyprawione samouwielbieniem autorki i oblane pretensjonalnym stylem. Stworzyło to razem mieszankę zupełnie dla mnie niestrawną.
Ocena: 1/5
pamietam scene z ananasem! (A czytalam te ksiazke juz dawno) i podobnie o niej wtedy pomyslalam :)
OdpowiedzUsuńno właśnie to jest niesamowite w tej książce, człowiek przeczyta ją i potem po latach nadal pamięta scenę z ananasem
OdpowiedzUsuńnie miałam żadnego problemu z napisaniem recenzji tej książki po trzech latach od przeczytania jej, wszystko nadal było świeże i nadal bolało ;)
mam dokładnie takie same odczucia dotyczące tego "dzieła". Mnie bardziej niż ananas rozwalił fragment o pomyłce w tłumaczeniu ksiązki Guevary... normalnie p. Pawlikowska jest w rozwiązywaniu trudnych zagadek lepsza niż detektyw Rutkowski :]
OdpowiedzUsuńZłotych myśli nie powstydziłby się chyba sam Paulo Coelho. Bardzo dziękuję za tę recenzję. Myślałam, że nie da się bardziej doceniać książek Cejrowskiego, a jednak się pomyliłam i wracam do "Podróżnika WC" z jeszcze większą przyjemnością :)
OdpowiedzUsuńŚwietna recenzja z którą zgadzam się w całej rozciągłości! Nareszcie jest osoba, która nie wychwala p. Pawlikowskiej pod niebiosa :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam