Podobno byłam jedyną osobą w tym kraju, która nie przeczytała żadnej części sagi Millenium, nie obejrzała filmu i , o zgrozo, nawet nie wiedziała o czym to jest. Dlatego na urodziny (nie mówmy które, bo ku mojemu przerażeniu okazało się, że gdybym chciała zdmuchiwać świeczki, to dla uzbierania odpowiedniej liczby, musiałabym kupić trzy opakowania) dostałam od przyjaciółki zestaw wszystkich trzech części, z nakazem jak najszybszego nadrobienia zaległości i nierobienia już więcej wstydu.
Przeczytałam pierwszą część.
Jeśli macie nadzieję, że wśród 60 milionów posiadaczy tej książki, ja będę tym głosem rozsądku, który powie, że fenomen Millenium jest zupełnie niezrozumiały, zagadka kryminalna prosta jak te, które kiedyś ukazywały się w Kaczorze Donaldzie i w ogóle chała, to lepiej od razu się przyznam, że przez cały sobotni poranek (który trwał do godziny czternastej) nie odbierałam telefonu, udając że jeszcze śpię, a tak naprawdę obudziłam się o dziewiątej i nie udało mi się wyjść z łóżka dopóki nie skończyłam czytać.
O tym, że to historia dziennikarza Mikaela oraz genialnej hakerki, a przy okazji socjopatki, Lisbeth, którzy razem starają się rozwiązać zagadkę kryminalną sprzed lat, wie każdy, więc daruję sobie część "o czym traktuje książka".
Stieg Larsson umarł zanim książka została wydana, ale także zanim naniesione mogły zostać jakiekolwiek poprawki. I to niestety widać. W książce pełno jest długich opisów, które niczemu nie służą, jak szczegółowe wymienianie składników, które lądują na kanapkach bohaterów czy opisy zakupów i to, że zakupiony został np. płyn do soczewek. Nie czytam zbyt często kryminałów, ale z Agathy Christie i Arthura Conan Doyle'a pamiętałam, że takie szczegóły mogą być bardzo istotne, więc starałam się wszystko zapamiętywać. Pamięć mam niestety dosyć dobrą. Niestety, bo okazało się oczywiście, że wszystkie te detale nie miały żadnego znaczenia.
Kolejną rzeczą, nad którą nie da się przejść obojętnie jest wszechobecność produktów firmy Apple, z których korzystają bohaterowie. Każdy ma iBooka, a na prezent najlepszy jest iPod. Już po dwudziestu stronach wiadomo, że autor jest absolutnym Apple fanem. W pewnym momencie jednak pojawia się fragment, po którym zastanawiałam się, czy nie ma tu miejsca lokowanie produktu i to takie najniższych lotów:
"Nic dziwnego więc, że zdecydowała się na najlepsze w tej sytuacji wyjście: właśnie lansowany Apple PowerBook G4/1.0 GHz w aluminiowej obudowie, wyposażony w procesor PowerPC 7451 z AltiVec Velocity Engine, z dziewięćsetsześćdziesięciomegabajtową pamięcią RAM [...]"
I w tym stylu, aż do następnej strony, ale tego wam już oszczędzę. Jakby ktoś jednak się zastanawiał nad kupnem, to odsyłam na strony 239 i 240.
Poza Apple'ową indoktrynacją, można też poćwiczyć angielski, bo co chwila pojawiają się pojedyncze słowa po angielsku, a co jakiś czas nawet całe zdania:
"Bjurman był a serious Pain in the Ass i - jak sądziła - urósł do rangi Major Problem"
"Fuck that - zdecydowała"
No zupełnie jakby się czytało pamiętniki Joanny Krupy.
Od strony stylistycznej, jak widać, książka to typowe"sanki po betonie", czyli zgrzyta. Głównym winowajcą jest oczywiście pan Larsson. Całej sprawie nie pomogła też jego nagła śmierć i niemożność naniesienia większych poprawek edytorskich. Do tego wszystkiego w polskiej wersji językowej książkę dobiła jeszcze tłumaczka. Co jakiś czas można natknąć się na takie koszmarki jak: "zaszyli się w chatce Mikaela, gdzie rozpalili ogień w kominku, włączyli muzykę Elvisa i oddali się uprawianiu seksu", bohaterowie nagminnie rozpoczynają zdania od słowa "ta...", natomiast kochankowie w łóżku rozmawiają o "dupie Maryni".
No dobrze. Czyli wszystko źle, a ja mimo to byłam gotowa zerwać na jakiś czas wszelkie kontakty z bliskimi, tylko, żeby jak najszybciej skończyć czytać. No cóż, styl kiepski, ale zagadka kryminalna jest naprawdę świetna i trzyma w napięciu do ostatnich stron.
Nie mam nic na swoją obronę.
Millenium to pure entertainment i niech będzie taką moją guilty pleasure, do której przecież każdy ma prawo, right?
Ocena: 3/5
Wydawnictwo Czarna Owca
Tłumaczenie: Beata Walczak-Larsson
Rok wydania: 2012
teraz to ja jestem ostatnią osobą, która nie wie, nie ma, nie widziała, nie czytała i myślę, że ten stan rzeczy się utrzyma jeszcze przez jakiś czas ;)
OdpowiedzUsuńJestem kolejną osobą, która nie czytała, ale coś mi się wydaje, że po Twojej recenzji szybko to grono opuszczę ! Małgosia
OdpowiedzUsuńthanks mate, przeczytam przed kupnem jakiegoś sprzętu Apple'a!
OdpowiedzUsuńPowstrzymam się przed zakrzyknięciem "Dopiero teraz to przeczytałaś?!", żeby stwierdzić, że też wsiąkłam w tę książkę bez reszty i nawet czytałam ją pod biurkiem w pracy modląc się by w tym czasie żadne z dzieci nie zrobiło sobie krzywdy. Ups, chyba nie powinnam była tego napisać, ale cóż...to chyba była najlepsza recenzja całej trylogii. Powiem tylko na koniec, że 1 tom, w moim rankingu, zdecydowanie wyprzedza obie następne części. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńKarolina
P.S. Mam nadzieję, że Joanna Krupa nigdy nie wyda pamiętników.