Gybym miała
opisać tę książkę jednym słowem to powiedziałabym: niepokojąca.
Emil jest sześciedziesięciosześcioletnim emerytowanym nauczycielem greki i łaciny. Jedyną ważną osobą w jego życiu, jest jego żona Juliette, z którą od sześćdziesięciu lat tworzą nierozerwalny tandem. Emil i Juliette odkąd się poznali mając po sześć lat, wiedzieli, że spędzą ze sobą resztę życia. Już jako dziesięciolatka Juliette często spędzała noce w domu Emila. Podczas tych spotkań Emil z największą czułością dbał o higienę wybranki, namydlając pod prysznicem jej długie, kasztanowe włosy, które do dziś go zachwycają, mimo iż teraz są koloru błękitnawobiałego "jak romantyczna spódniczka baletnicy". Ale włosy to jedyna rzecz, która się zmieniła w Juliette, poza tym pozostała ona w jego oczach nadal tą małą dziewczynką. Sześćdziesięciopięcioletnią dziewczynką, jak o niej mówi. Para nigdy nie miała dzieci, ponieważ nie potrzebowali nikogo poza sobą. Juliette była zawsze dla Emila żoną i córką. "Anioły nie mają dzieci, Juliette też ich nie miała. Była swoim własnym dzieckiem - i moim."
Emil jest sześciedziesięciosześcioletnim emerytowanym nauczycielem greki i łaciny. Jedyną ważną osobą w jego życiu, jest jego żona Juliette, z którą od sześćdziesięciu lat tworzą nierozerwalny tandem. Emil i Juliette odkąd się poznali mając po sześć lat, wiedzieli, że spędzą ze sobą resztę życia. Już jako dziesięciolatka Juliette często spędzała noce w domu Emila. Podczas tych spotkań Emil z największą czułością dbał o higienę wybranki, namydlając pod prysznicem jej długie, kasztanowe włosy, które do dziś go zachwycają, mimo iż teraz są koloru błękitnawobiałego "jak romantyczna spódniczka baletnicy". Ale włosy to jedyna rzecz, która się zmieniła w Juliette, poza tym pozostała ona w jego oczach nadal tą małą dziewczynką. Sześćdziesięciopięcioletnią dziewczynką, jak o niej mówi. Para nigdy nie miała dzieci, ponieważ nie potrzebowali nikogo poza sobą. Juliette była zawsze dla Emila żoną i córką. "Anioły nie mają dzieci, Juliette też ich nie miała. Była swoim własnym dzieckiem - i moim."
Jakby ktoś mi coś
takiego opowiedział i spytał kto to napisał to celowałabym w Whartona. I nie
jest to bynajmniej komplement.
Już same takie historie, mocno mitologizujące miłość, mnie odrzucają. Do tego jeszcze w "Krasomówcy" pojawia się mój ulubiony zabieg literacki, czyli przedstawienie kobiety jako bezkształtnej plamy. Emil jest nauczycielem, intelektualistą. Juliette, natomiast, po prostu jest. No i ma jeszcze te włosy, co to
zmieniły kolor. I to tyle z jej zainteresowań. Czyli taki typ kobiety
muzy: eterycznej i srającej kwieciem.
Gdyby historia
tej miłości była motywem przewodnim książki, to moja wewnętrzna zgorzkniała stara panna nie zostawiłaby na niej suchej nitki.
Na szczęście pani
Nothomb opanowała swojego wewnętrznego Whartona, ja więc mogę opanować moją wewnętrzną zołzę.
Po przejściu Emila na emeryturę para postanawia przenieść się do domu na wsi, gdzie Emil będzie mógł czytać sobie te swoje książki, a Juliette pewnie będzie biegała po łąkach, skąpana w księżycowej poświacie, czy co tam kobiety lubią robić w wolnym czasie. Idea jest taka, że mają w tym wszystkim być sami, tylko ze sobą, odcięci od reszty ludzi. Wszystko bierze w łeb, gdy okazuje się, że mają sąsiada - siedemdziesięcioletniego doktora Bernardina, który już pierwszego dnia składa im sąsiedzką wizytę.
Pan Bernardin okazuje się być dosyć antypatycznym typem, który najwyraźniej nie ma ochoty na żadną rozmowę ze swoimi sąsiadami i na wszystkie pytania odpowiada tylko zdawkowe (zawsze poprzedzone długim milczeniem) tak lub nie. Nie przeszkadza mu to jednak w powtórzeniu swojej wizyty następnego dnia, a potem kolejnego dnia, aż dzwonienie do drzwi sąsiadów, zawsze o godzinie szesnastej, staje się codzienną rutyną. W stosunkach sąsiedzkich nie zachodzi jednak zmiana na lepsze: pan doktor zaraz po przyjściu, zapada się w fotel w salonie swoich gospodarzy, gdzie siedzi i milczy przez następne dwie godziny po czym idzie do domu.
I to właśnie pan Bernardin jest taki niepokojący, a potem niepokojące jest w jaki sposób zmienia życie dwójki głównych bohaterów, a pod koniec to już niepokojące jest wszystko.
Książka zaczyna się słowami: "Człowiek nic o sobie nie wie. Sądzi, że siebie zna - jakże bardzo się myli. Z biegiem lat coraz mniej rozumie, kim jest osoba, w której imieniu wypowiada się i działa.
Właściwie żaden problem. Co szkodzi żyć życiem kogoś nieznajomego? Może to nawet lepiej: uświadom sobie, kim jesteś, a od razu przestaniesz się lubić." Fragment ten równie dobrze mógłby zamykać książkę i być jej podsumowaniem.
Mogłabym napisać jeszcze dużo, ale po napisaniu tej relatywnie obszernej recenzji (sama książka ma zaledwie 128 stron) wydaje mi się, że to co napisałam we wstępie było wystarczające i mogłam przy tym pozostać.
"Krasomówca" to książka niepokojąca. Jak ktoś nie lubi żeby go niepokoić, to niech nie czyta, ale jeśli ktoś nie ma nic przeciwko, to niech przeczyta.
Ocena: 3/5
Po przejściu Emila na emeryturę para postanawia przenieść się do domu na wsi, gdzie Emil będzie mógł czytać sobie te swoje książki, a Juliette pewnie będzie biegała po łąkach, skąpana w księżycowej poświacie, czy co tam kobiety lubią robić w wolnym czasie. Idea jest taka, że mają w tym wszystkim być sami, tylko ze sobą, odcięci od reszty ludzi. Wszystko bierze w łeb, gdy okazuje się, że mają sąsiada - siedemdziesięcioletniego doktora Bernardina, który już pierwszego dnia składa im sąsiedzką wizytę.
Pan Bernardin okazuje się być dosyć antypatycznym typem, który najwyraźniej nie ma ochoty na żadną rozmowę ze swoimi sąsiadami i na wszystkie pytania odpowiada tylko zdawkowe (zawsze poprzedzone długim milczeniem) tak lub nie. Nie przeszkadza mu to jednak w powtórzeniu swojej wizyty następnego dnia, a potem kolejnego dnia, aż dzwonienie do drzwi sąsiadów, zawsze o godzinie szesnastej, staje się codzienną rutyną. W stosunkach sąsiedzkich nie zachodzi jednak zmiana na lepsze: pan doktor zaraz po przyjściu, zapada się w fotel w salonie swoich gospodarzy, gdzie siedzi i milczy przez następne dwie godziny po czym idzie do domu.
I to właśnie pan Bernardin jest taki niepokojący, a potem niepokojące jest w jaki sposób zmienia życie dwójki głównych bohaterów, a pod koniec to już niepokojące jest wszystko.
Książka zaczyna się słowami: "Człowiek nic o sobie nie wie. Sądzi, że siebie zna - jakże bardzo się myli. Z biegiem lat coraz mniej rozumie, kim jest osoba, w której imieniu wypowiada się i działa.
Właściwie żaden problem. Co szkodzi żyć życiem kogoś nieznajomego? Może to nawet lepiej: uświadom sobie, kim jesteś, a od razu przestaniesz się lubić." Fragment ten równie dobrze mógłby zamykać książkę i być jej podsumowaniem.
Mogłabym napisać jeszcze dużo, ale po napisaniu tej relatywnie obszernej recenzji (sama książka ma zaledwie 128 stron) wydaje mi się, że to co napisałam we wstępie było wystarczające i mogłam przy tym pozostać.
"Krasomówca" to książka niepokojąca. Jak ktoś nie lubi żeby go niepokoić, to niech nie czyta, ale jeśli ktoś nie ma nic przeciwko, to niech przeczyta.
Ocena: 3/5
Juz przeczytalam te recenzje trzy razy. Prosze o nowa notke.
OdpowiedzUsuńChyba bym się na tę książkę nie rzuciła, chociaż dwa dotychczasowe spotkania z Nothomb były dość udane (Nie pamiętam tytułów - chyba "Higiena mordercy" i wspomnienia z Japonii, i w tej pierwszej też był motyw takiej 'eterycznej', srającej kwieciem dziewczyny, chociaż chyba trochę bardziej przewrotnie).
OdpowiedzUsuńPoza tym, zostałam zaniepokojona samą okładką.
biorąc pod uwagę biologiczny punk widzenia .... będzie raczej kulała po łąkach, ale wciąż skąpana w księżycowej poświacie.
OdpowiedzUsuń