Z Doris Lessing wiązałam ogromne nadzieje. W 2007 roku zdobyła ona literacką nagrodę Nobla, a później spotkała ją jeszcze większa nobilitacja, bo jej książka "Mrowisko" bardzo spodobała się mojej siostrze. Wtedy dodałam Lessing do mojej obszernej i mało realnej listy książek do przeczytania.
Najpierw wypożyczyłam "Podróż Bena". Doszłam do dwudziestej strony, co chwila sprawdzając czy to na pewno ta Lessing, ta od Nobla. Nie podobało mi się wszystko: od sposobu narracji, przez tematykę, po makabryczny pomysł tłumaczenia imion bohaterów, co nie tylko wyrywa ich z ich kontekstu kulturowego, bo Matthew staje się naszym polskim Mateuszem, a John Jankiem, ale sprawia też, że Janek może mieć brata o niemającym polskiego odpowiednika imieniu Kenneth, a bardzo popularne imię Jeffrey zamieni się w dosyć mało u nas popularne imię Godfryd.
"Podróż Bena" wypożyczałam w ciemno - była to jedyna książka Lessing aktualnie dostępna w bibliotece, do której chodzę. Po tych, dosyć przerażających, dwudziestu stronach, postanowiłam sprawdzić co takiego właściwie wypożyczyłam. Po krótkim internetowym poszukiwaniu dowiedziałam się, że po pierwsze to "Podróż Bena" jest kontynuacją "Piątego dziecka", a po drugie, większość ludzi, zachwyconych pierwszą częścią, bardzo rozczarował ciąg dalszy.
W obliczu tych nowych informacji, zarzuciłam czytanie "Podróży Bena", ale postanowiłam dać Doris jeszcze jedną szansę w przyszłości, bo przecież nawet Dostojewskiemu zdarzało się popełniać błędy (o tym też kiedyś napiszę, póki co mogę uchylić rąbka tajemnicy ---> rąbek tajemnicy, który po kliknięciu się uchyla).
Druga szansa Doris przyszła tak samo przypadkowo jak pierwsza, za sprawą tej samej biblioteki, w której tym razem znalazłam "Pamiętnik przetrwania". Okładka pełna jest bardzo ogólnikowych cytatów z różnych mądrych gazet, w stylu "rewelacyjna baśń", "bardzo ważna powieść, dowodząca witalności Lessing, jej oryginalności i ważnego miejsca, jakie zajmuje wśród pisarzy" czy "niezwykła i poruszająca refleksja o nieprzemijającej potrzebie lojalności, miłości i odpowiedzialności", co mogłoby pojawić się w recenzji większości książek od Władcy Pierścieni po Chatkę Puchatka. Czyli mój ulubiony rodzaj promowania książek: jest to wielkie dzieło, bardzo ważne, bo pisarka jest wielka i bardzo ważna.
Sama Doris Lessing powiedziała jednak:
Advice to young writers? Always the same advice: learn to trust your own judgment, learn inner independence, learn to trust that time will sort the good from the bad.
A ja do tej rady zamierzam się stosować i ufać mojemu własnemu osądowi.
Początki z "Pamietnikiem..." były bardzo ciężkie. Już po przeczytaniu trzech stron, miałam wrażenie, że coś mi umknęło, zaczęłam czytać jeszcze raz, ale wrażenie pozostało. Pomyślałam, że to pewnie wina zmęczenia, wyśpię się i następnego dnia zacznę jeszcze raz. Nie pomogło.
Kiedyś w podstawówce graliśmy w taką grę: komu dłużej uda się mówić na jednym wdechu. W trakcie tej gry powstawały przedziwne długie zdania, które im bliżej końca tym mniej miały sensu (z braku pomysłów albo z braku tlenu). Właśnie tę grę przypomina mi sposób narracji Lessing - pełen długich, bełkotliwych zdań, z serii tych, których początek umyka zanim dojdzie się do końca (nie próbujcie ich przypadkiem czytać na jednym wdechu!):
Moim zdaniem przez cały ten czas istoty ludzkie były obserwowane przez stworzenia, których postrzeganie i pojmowanie tak dalece wyprzedza wszystko, co z racji swej próżności byliśmy zdolni uznać, że gdybyśmy o tym wiedzieli, bylibyśmy przerażeni, upokorzeni.
Ludzie potrzebują niewolników, ofiar i istot uzależnionych, a wiele z naszych "zwierzątek" było nimi bo naszym zdaniem powinny być, tak jak i ludzie mogą ukształtować się według cudzych oczekiwań.
Poza tym autorka ma okropny zwyczaj nadużywania wielokropków. Nadaje to jej prozie dramatyzmu. Takiego dramatyzmu, spod znaku poezji tworzonej przez smutne czternastolatki przy dźwiękach gotyckiego rocka:
Przez całe życie, dokądkolwiek idziemy, nieustannie towarzyszą nam istoty, które nas osądzają i które zachowują się czasami z godnością... zwaną przez nas ludzką.
Wewnątrz jednak panował chaos... uczucie które człowieka ogarnia [...]
Uśmiechnęła się... z wyrzutem.
I mogłabym tak w nieskończoność, bo te wielokropki są na prawie każdej stronie, ale myślę, że już wiemy o co chodzi.
Z tego wszystkiego cały czas nie napisałam o czym jest książka. W sumie to odwlekałam ten moment chyba celowo, bo strasznie trudno mi powiedzieć o czym jest ta książka.
Jest to wizja postapokaliptycznego świata - kryzys cywilizacji, rozpad więzi społecznych, władza w rękach młodocianych gangów, te klimaty. Wszystko dzieje się w nieokreślonym czasie, nie wiadomo też co doprowadziło do stanu w którym znalazł się świat. Bo to taka powieść - parabola, wszystko jest symboliczne i alegoryczne. Głównymi bohaterami są bliżej nieokreślona narratorka* oraz dziewczynka i żółty piesokot**, którymi narratorka się opiekuje.
tak mógł wyglądać piesokot |
Narratorka co jakiś czas przechodzi przez ściany do świata przeszłości (ale nie swojej tylko dziewczynki), dziewczynka w tym czasie przyłącza się do młodzieżowego gangu, a biedny piesokot stara się uniknąć śmierci z rąk innych gangów młodzieżowych, które koniecznie chcą go zjeść. Swoją drogą, te zapędy kulinarne zostały przez narratorkę nazwane kanibalizmem. Kanibalizm jak wiadomo, jest praktyką zjadania osobników własnego gatunku, więc nie wiem czy jest to niewiedza autorki, czy błąd tłumacza.
A może wszystko zostało dobrze przetłumaczone i sugeruje to nam, że wszyscy inni też byli piesokotami, albo, że piesokot tak naprawdę był człowiekiem?
Raczej nie czuję potrzeby rozwikłania tej zagadki, ani całej reszty zagadek i dwuznaczności, które pojawiły się w "Pamiętniku przetrwania". Od początku odrzuciła mnie forma, do której szybko dołączyła pełna truizmów i wtórna do bólu treść.
Dawno żadna książka mnie tak nie wymęczyła.
Ocena: 1/5
* w wydaniu polskim tłumacz zdecydował, że będzie to kobieta, dlatego dla
polskiego czytelnika sprawa płci jest jasna, ale z tego co zauważyłam,
nie jest wcale taka jasna dla tych, którzy czytali książkę w oryginale,
co jest swoją drogą bardzo ciekawym zagadnieniem translatorskim, ale nie
będziemy się tym teraz zajmować
** sprawa gatunku nie zostaje wyjaśniona, z tyłu wygląda jak pies, z przodu jak kot i to na pewno też ma znaczenie symboliczne
Jesli nie lubisz długich zdań, to poczytaj Kalicińską,np Dom nad rozlewiskiem. Tam są takie zdania (zdania? - to chyba sa równowazniki zdań, albo cos takiego):
OdpowiedzUsuńWstyd! Fakt. Więc? Co jest ważne? Nie nadążam. Dostroiłam się. Zamykam dziób. Mimikra. Do czterdziestki.
I tak dalej - powyższe zostalo wziete z z 1/4 losowo wybranej strony.
A swoja drogą, to dlaczego ta Lessing dostała Nobla?
Podziwiam Cię, że w ogóle przeczytałaś tę książkę do końca, rozumiem, że to wszystko by ucieszyć nas - Twoich czytelników. A jeśli chodzi o kwestię płci i problem tłumaczenia, polecam książkę Joanne Harris "Gentlemen and players" i jej polskie tłumaczenie, ciekawie rozwiązanie.
OdpowiedzUsuń