Dziś notka wyjątkowa, do napisania której zainspirowała mnie lektura Podłych ciał Grégoire Chamayou (o samej książce pisałam tu). Chamayou kończy swoją opowieść w 1905 roku, dlatego postanowiłam napisać o tym co było dalej (szczególnie, że dosyć mało mówiło się o tym w polskich mediach).
Wstydliwe dzieje wstydliwej choroby
Przez Niemców i Polaków nazywana chorobą francuską (w skrócie Francą), przez Francuzów chorobą włoską, przez Holendrów - hiszpańską, a przez Rosjan - polską. Turcy nazywali ją chorobą chrześcijańską. Pierwszą epidemię kiły (od prasłowiańskiego kyla - guz, wypukłość) znanej także pod nazwą syfilis, odnotowano w Europie w XV wieku. Od tego czasu była jedną z najpoważniejszych chorób przenoszonych drogą płciową. Mimo usilnych starań lekarzy, społeczeństwa wzajemnie obwiniające się o bycie źródłem wstydliwej choroby, musiały uzbroić się w cierpliwość. Dopiero w 1943 roku, coraz łatwiej dostępna penicylina została uznana za skuteczny lek na kiłę (a także na inną chorobę weneryczną - rzeżączkę), nadal jednak nieznany był niezawodny sposób profilaktyki chorób przenoszonych drogą płciową.
Wstydliwe dzieje wstydliwej choroby
Przez Niemców i Polaków nazywana chorobą francuską (w skrócie Francą), przez Francuzów chorobą włoską, przez Holendrów - hiszpańską, a przez Rosjan - polską. Turcy nazywali ją chorobą chrześcijańską. Pierwszą epidemię kiły (od prasłowiańskiego kyla - guz, wypukłość) znanej także pod nazwą syfilis, odnotowano w Europie w XV wieku. Od tego czasu była jedną z najpoważniejszych chorób przenoszonych drogą płciową. Mimo usilnych starań lekarzy, społeczeństwa wzajemnie obwiniające się o bycie źródłem wstydliwej choroby, musiały uzbroić się w cierpliwość. Dopiero w 1943 roku, coraz łatwiej dostępna penicylina została uznana za skuteczny lek na kiłę (a także na inną chorobę weneryczną - rzeżączkę), nadal jednak nieznany był niezawodny sposób profilaktyki chorób przenoszonych drogą płciową.
Nieudany eksperyment
Wiek XX to coraz większe zainteresowanie nie tylko leczeniem,
ale także zapobieganiem chorobom. Różne strategie profilaktyki STD (z ang. Sexually
transmitted diseases –
choroby przenoszone drogą płciową) badane były na zwierzętach
(m.in. szympansach i królikach), jednak wyniki tych badań ciężko było przenieść
na medycynę ludzką. W 1944 roku, amerykańscy naukowcy postanowili, więc
przeprowadzić podobne badanie na ludziach. Swoistym laboratorium miało stać się
więzienie federalne w Terre Haute, w stanie Indiana. Więźniowie, od których
uzyskano zgodę na przeprowadzenie badania, mieli być zarażani dwoinką rzeżączki
przez bezpośredni kontakt zawiesiny bakteryjnej z ich genitaliami.
Celowe zarażanie pacjentów chorobą weneryczną okazało się o
wiele trudniejsze niż na początku sądzono. Z powodu braku sukcesów w
infekowaniu badanych, eksperyment został szybko przerwany. Kolejną próbę z
udziałem więźniów podjęto dziesięć lat później. Tym razem przedmiotem badania była
szczepionka na syfilis, zawierająca martwe bakterie krętka bladego, a
wolontariuszami byli więźniowie sławnego amerykańskiego więzienia
o zaostrzonym rygorze „Sing Sing” w stanie Nowy Jork.
Równolegle do budzących pewne kontrowersje natury etycznej badań
nad profilaktyką STD, prowadzone były jeszcze bardziej kontrowersyjne badania
nad skutkami nieleczonego syfilisu. Te, mimo iż prowadzone były jawnie, ze
sprzeciwem opinii publicznej spotkały się dopiero
w 1972 roku, czterdzieści lat od ich rozpoczęcia.
w 1972 roku, czterdzieści lat od ich rozpoczęcia.
Zła krew
Wszystko zaczęło się w roku 1932 w Alabamie. Biedny rolniczy
stan na południu Stanów Zjednoczonych, zamieszkany w dużej mierze przez
niepiśmienną ludność afroamerykańską, był wymarzonym miejscem do prowadzenia badań
nad syfilisem - prawdziwą plagą w tym rejonie.
Do badania wybrano czterystu mężczyzn, przedstawicieli
społeczności afroamerykańskiej, zamieszkałych w okolicach miasta Tuskegee.
Wszyscy mężczyźni byli w późnym stadium kiły, w którym choroba nie jest już
zaraźliwa, jest jednak niezwykle niebezpieczna dla samego chorego. Atakując
układ nerwowy, sercowo-naczyniowy oraz kostny może wywołać nieodwracalne zmiany
w narządach wewnętrznych i doprowadzić w efekcie do zgonu. Od razu nasuwa się
pytanie: jak naukowcom udało się namówić tak dużą grupę mężczyzn do wzięcia
udziału w długoletnim badaniu, co było jednoznaczne ze zrezygnowaniem z potrzebnego
im leczenia? Szczególnie w momencie, gdy leczenie to było już powszechnie
dostępne. Odpowiedź jest o tyle prosta, co przerażająca: badani mężczyźni nie
wiedzieli, że biorą udział w badaniu klinicznym dotyczącym syfilisu. Co więcej,
nie wiedzieli nawet, że mają tę chorobę.
Badanie Tuskegee. Naukowiec pobiera krew od uczestników badania. Źródło zdjęcia: http://www.livescience.com/8715-medical-atrocity-infects-truth.html |
Skuszeni darmowymi posiłkami, „opieką medyczną” oraz
obietnicą wypłacenia ich rodzinom pięćdziesięciu dolarów na pokrycie kosztów
pogrzebu w razie ich zgonu, mężczyźni zgadzali się na wzięcie udziału w
badaniu, w którym mieli być leczeni z dosyć enigmatycznie brzmiącej „złej
krwi”. Badanie prowadzone na zlecenie Amerykańskiej Publicznej Służby Zdrowia,
pociągało za sobą szereg publikacji medycznych, ale dopiero po czterdziestu
latach od jego rozpoczęcia, za sprawą artykułu w Washington Star
Magazine, gwałtowny sprzeciw ze strony opinii publicznej doprowadził do
zakończenia kontrowersyjnych obserwacji.
Po pierwsze nie szkodzić, po drugie informować
Sprawa badania Tuskegee szybko nabrała rozgłosu, pociągając
za sobą szereg zmian w ustawodawstwie. W USA powołana została Państwowa Komisja
dla Ochrony Ludzkich Uczestników Badań Biomedycznych i Behawioralnych, której
zadaniem było sformułowanie podstawowych zasad etycznych, które zawarte zostały
w 1979 roku w tzw. Raporcie z Belmont. Jedną z najważniejszych wytycznych była,
i jest do dziś, zasada świadomej zgody uczestnika badania na przeprowadzanie na
nim jakichkolwiek eksperymentów. Szczególny nacisk położony był tu na
przymiotnik „świadomy”. Osoby przeprowadzające eksperyment zostają zobowiązane
do udzielenia pełnej informacji na temat badania oraz upewnienia się, że osoba
badana rozumie, na czym będzie polegało badanie oraz że dobrowolnie zgadza się
na udział w nim.
Znając historię Stanów Zjednoczonych, naznaczoną bardzo
powolnym dochodzeniem do równości rasowej, nie dziwi tak bardzo fakt, że
potrzeba było czterdziestu lat, aby badanie Tuskegee, prowadzone na ubogiej
ludności afroamerykańskiej, wzbudziło sprzeciw społeczny. Dziwi jednak data
przyjęcia ogólnych zasad postępowania przy eksperymentowaniu na ludziach. 1979
rok to przecież zaledwie trzydzieści cztery lata temu i aż trzydzieści dwa lata
po sformułowaniu bardzo podobnych zasad ujętych w kodeksie Norymberskim. Trudno
uwierzyć, aby amerykańscy lekarze mogli nie znać dokumentu stworzonego przez
aliancki Trybunał Wojskowy. Norymberskimi procesami żył przecież cały świat.
Szczególnie pierwszymi z nich, w których siedmiu hitlerowskich lekarzy
oskarżonych o nieetyczne eksperymentowanie na ludziach, skazano na karę
śmierci.
Szokujące odkrycie
Afera Tuskegee, mimo pozytywnych skutków legislacyjnych, podkopała
wiarę w służbę zdrowia, a wśród wielu Amerykanów, szczególnie czarnoskórych,
wywołała lęk przed kontaktami z jej przedstawicielami.
Susan M. Reverby (źródło: http://www.examiningtuskegee.com/author.html) |
Przez lata wokół całej historii, wystarczająco okropnej już w
swojej pierwotnej wersji, narosło wiele mitów i teorii spiskowych, wśród
których znajdowały się między innymi te o celowym, potajemnym zarażaniu kiłą mężczyzn biorących udział w eksperymencie.
Z tymi legendami oraz z towarzyszącym im strachem przed służbą zdrowia starała
się walczyć Susan Reverby – historyczka, od dwudziestu lat badająca sprawę
Tuskegee. Owocem jej pracy jest wydana w 2009 roku książka Examining
Tuskegee: The Infamous Syphilis Study and Its Legacy. Jednak w chwili
wydania książki o Tuskegee, jej głowa zaprzątnięta jest już innym badaniem. Wraca
na Uniwersytet w Pittsburgu, aby jeszcze raz przyjrzeć się papierom, które
znalazła tam rok wcześniej. Stanowią one część dokumentów, pozostawionych na Uniwersytecie
przez byłego pracownika naukowego Johna Cutlera - nieżyjącego już lekarza, który
pracował przy obu więziennych badaniach, a także przy badaniu Tuskegee.
Człowieka, który niedługo zostanie przez media okrzyknięty kolejnym doktorem
Mengele.
Podatnicy opłacają dostęp więźniów do prostytutek
Dokumenty znalezione przez Reverby, wskazywały jasno, że
teorie spiskowe, z którymi walczyła przez większość swojego życia zawodowego,
mają w sobie więcej z prawdy niż mogłaby przypuszczać. Okazało się, że Amerykańscy
lekarze rzeczywiście celowo zarażali ludzi bakteriami wywołującymi syfilis, rzeżączkę
oraz wrzody weneryczne, a eksperyment przeprowadzany był bez zgody osób
badanych. Jedynym, czego nie przewidzieli twórcy miejskich legend było miejsce
akcji. Wszystko odbywało się nie w Stanach Zjednoczonych, a w Gwatemali.
Po nieudanym eksperymencie z próbą sztucznego zakażania
amerykańskich więźniów rzeżączką, pracownicy Amerykańskiej Służby Zdrowia nie
zarzucili prób przeprowadzenia badania nad profilaktyką STD, postanowili
jedynie przenieść je na lepszy grunt.
Biedny kraj w Ameryce Środkowej, który bardzo potrzebował
leków oraz narzędzi medycznych, w którym w latach 40. prostytucja była legalna,
a wizyty prostytutek u więźniów dozwolone, wydawał się wymarzonym miejscem na
tego rodzaju eksperymenty. Dodatkowym atutem był niski odsetek ludzi zarażonych
syfilisem. W 1946 roku do Gwatemali przybywa John Cutler, wyposażony w
pieniądze od niczego niepodejrzewających amerykańskich podatników.
Głównym celem badania miało być przetestowanie różnych
związków chemicznych, jako nowej potencjalnej metody profilaktyki syfilisu,
którą można by stosować po kontakcie seksualnym z osobą chorą. Dodatkowo
chciano ulepszyć test wykrywający zakażenie syfilisem, który często pokazując
fałszywie pozytywne wyniki, był narzędziem bardzo zawodnym. Grupami wybranymi
do badania byli więźniowie, żołnierze stacjonujący w stolicy kraju, pacjenci
jedynego w Gwatemali szpitala psychiatrycznego oraz dzieci z publicznego domu
dziecka. Znakiem tamtych czasów było to, że zgoda na przeprowadzenie badania
wydawana była przez dyrektorów placówek, w których te miały się odbywać. Wszystko
odbywało się bez wiedzy i zgody przyszłych badanych lub ich rodzin.
Na początku metodą „syfilizacji”, w której pokładano
największe nadzieje była metoda naturalna. Prostytutki zarażone kiłą lub
rzeżączką, dopuszczane były do więźniów, a ich usługi opłacane z pieniędzy
amerykańskich podatników. W dalszym toku badań do eksperymentu włączono zdrowe
prostytutki, którym do dróg rodnych przed wizytą w więzieniu wprowadzano
zawiesinę bakteryjną. Więźniowie byli badani pod kątem zarażenia bakteriami
wywołującymi rzeżączkę lub syfilis, przed i po wizycie prostytutek. Po
kontakcie z zarażoną kobietą więźniowi podawano jedną z badanych substancji.
Jeśli nie spełniała ona swojego zadania i więzień mimo jej zastosowania uległ
zarażeniu, leczono go sprawdzoną już penicyliną.
Więźniowie, jak przeczytać można w dokumentacji zgromadzonej
przez Cutlera, nie ułatwiali pracy naukowcom. Byli to ludzie niewykształceni,
często bardzo podejrzliwi. Obawiali się, że lekarze pobierając im krew do badań
chcą ich „osłabić”, często więc odmawiali oddania krwi, która niezbędna była do
badania nad nowym, ulepszonym testem serologicznym. Po pewnym czasie, tę część
badań zdecydowano się przenieść do innej placówki. Przy współpracy z rządem
Gwatemali zdecydowano się na publiczny sierociniec, gdzie naukowcy mieli
pojawiać się jedynie, aby pobierać próbki krwi od ponad czterystu dzieci. W
dokumentach nie ma żadnej informacji na temat zarażania sierot chorobami
wenerycznymi.
Żołnierze, będący kolejną badaną grupą, w początkowej fazie
eksperymentu byli zarażani podobnie jak więźniowie, dzięki prostytutkom,
nazywanym „żeńskimi dawcami”. W miarę jak badanie nabierało rozpędu, „naturalna
ekspozycja” przestała naukowcom wystarczać. Zaczęto poszukiwać innej metody
zarażania, która mogłaby być użyta także w szpitalu psychiatrycznym, gdzie
wprowadzenie prostytutek raczej nie wchodziło w grę. Znów zdecydowano się na
wstrzykiwanie zawiesiny bakteryjnej oraz jej bezpośredni kontakt z uszkodzoną
skórą pacjenta lub jego genitaliami.
W razie niepowodzenia terapii eksperymentalnej badani mieli
być leczeni penicyliną. Śledzenie wszystkich pacjentów było jednak bardzo
trudne, szczególnie w szpitalu psychiatrycznym, gdzie często nie znano nawet
imion chorych. Do dokumentów dołączono setki zdjęć – aby ułatwić identyfikację,
żona Cutlera fotografowała pacjentów. Nietrudno domyślić się, że pomyłki
zdarzały się dosyć często. Tak więc, mimo, iż założeniem badania było leczenie
wszystkich zakażonych, wielu z nich pozostawiono bez pomocy medycznej.
Szczególnie, że pieniądze powoli się kończyły i w 1948 roku, po dwóch latach
badanie zamknięto, a John Cutler wrócił do Stanów Zjednoczonych.
Okropności z przeszłości, czyli ewolucja etyki
Gdy w 2010 roku sprawa badania w Gwatemali została ujawniona,
prezydent Barack Obama wystosował oficjalne przeprosiny do prezydenta Gwatemali
Álvara Coloma, który nazwał eksperyment „zbrodnią przeciwko ludzkości”.
Pojawiło się jednak wiele opinii, że choć badanie wydaje nam się teraz okrutne,
było zgodne z ówczesnymi normami etycznymi, które na przestrzeni lat
drastycznie się zmieniły.
Ale czy rzeczywiście?
W 1996 roku podczas epidemii zapalenia opon mózgowych w
Nigerii, gigant farmaceutyczny Pfizer, pospieszył z pomocą nigeryjskim
dzieciom. Jednak tylko niektórym z nich podawany był antybiotyk Ceftriakson
(standardowy lek w takich przypadkach). Druga grupa dostawała eksperymentalny
antybiotyk – Trovan. Rodzicie dzieci twierdzą, że nic nie wiedzieli o prowadzonym badaniu
klinicznym. Przedstawiciele Pfizera utrzymują natomiast, że uzyskali od rodzin
„ustną zgodę” na to badanie. Sprawą najpierw zajmuje się sąd w Nowym Jorku, a
po oddaleniu jej przez amerykańskiego sędziego trafia ona do sądu w Nigerii. W
2009 roku w wyniku ugody, Pfizer zgadza się na wypłacenie odszkodowań rodzinom
poszkodowanych dzieci.
Wytyczne dotyczące eksperymentowania na ludziach od lat mają
podobne brzmienie. Wydaje się więc, że to nie mijający czas, a szerokość
geograficzna je zmienia. Im bardziej na południe tym większemu ulegają
zniekształceniu.
Bibliografia:
- Giselle Corbie-Smith, Stephen B Thomas, Mark V Williams, Sandra Moody-Ayers; Attitudes and Beliefs of African Americans Toward Participation in Medical Research. J Gen Intern Med. 1999 September; 14(9): 537–546.
- Matthew Walter; Human experiments: First, do harm. Nature 482, 148–152
- Susan M. Reverby; “Normal Exposure” and Inoculation Syphilis: A PHS “Tuskegee” Doctor in Guatemala, 1946–1948. Journal of Policy History, 23, pp 6-28.
Bibliografia:
- Giselle Corbie-Smith, Stephen B Thomas, Mark V Williams, Sandra Moody-Ayers; Attitudes and Beliefs of African Americans Toward Participation in Medical Research. J Gen Intern Med. 1999 September; 14(9): 537–546.
- Matthew Walter; Human experiments: First, do harm. Nature 482, 148–152
- Susan M. Reverby; “Normal Exposure” and Inoculation Syphilis: A PHS “Tuskegee” Doctor in Guatemala, 1946–1948. Journal of Policy History, 23, pp 6-28.
Jeszcze w temacie, ciekawy artykuł: http://wyborcza.pl/1,75248,14499385,To__muzeum__oficjalnie_nie_istnieje__Sa_tego_powody___.html
OdpowiedzUsuńUwaga, jest drastyczny. Nie polecam do kolacji.