sobota, 30 czerwca 2012

Barbara Kosmowska - Niebieski autobus

Co by się stało, gdybyśmy Mikołajka (tego od "Przygód Mikołajka") wyciągnęli z jego francuskiego domu, zmienili mu płeć i pod postacią dziewczynki, ulokowali w lekko patologicznej małomiasteczkowej polskiej rodzinie, w latach sześćdziesiątych?
Pomijając, nieważny w tych czysto hipotetycznych rozważaniach, fakt, że pewnie groziłby nam kryminał za uprowadzenie dziecka oraz przeprowadzanie na nim eksperymentów medycznych, to w efekcie uzyskalibyśmy Miśkę Pietkiewicz, narratorkę powieści "Niebieski autobus".
Miśka w naiwny dziecięcy sposób, który to właśnie tak bardzo przypominał mi "Przygody Mikołajka", przeprowadza nas przez przesiąknięty zapachem samogonu oraz wypełniony kradzionymi sprzętami, świat swojego dzieciństwa. Zapach samogonu unosi się za sprawą pędzącego go tatusia, a kradzione sprzęty trafiają do mieszkania, dzięki wujowi Romanowi. Obaj panowie są tylko kroplą w morzu osobliwości, jakim są ludzie przewijający się przez życie Miśki.

 "Niebieski autobus" nie jest jednak tylko humorystyczną opowiastką o dzieciństwie spędzonym wśród absurdów Polski Ludowej. Miśka dorasta, a Mikołajkowa narracja niepostrzeżenie ustępuje miejsca bardziej dojrzałemu stylowi. Nadal jest jednak lekko i z dużą dawką humoru.
Jak to często bywa, lekki styl wcale nie oznacza, że poruszane są tylko błahe tematy. Kosmowska w bardzo subtelny sposób, unikając patosu, porusza także trudne problemy.

Jest to powieść o ucieczce. Nie tylko od rodziny, która najlepiej zna się na destylacji alkoholu oraz przynoszeniu wstydu, ale także od dusznej atmosfery małego miasteczka, które z każdym rokiem "maleje i kurczy się niczym źle prany sweter. Mechaci od starości tych samych melanżowych splotów zdarzeń, które składają się na bure barwy życia".
Przede wszystkim jednak, jest to powieść o dojrzewaniu i poznawaniu samego siebie. No i o powrotach.

"Niebieski autobus" jest dla mnie zaskoczeniem roku. Książka została bardzo skrzywdzona przez wydawnictwo Zysk i S-ka, okładką, która sugeruje literaturę kobiecą, spod znaku przaśnych romansów z mazurską wsią w tle.


Nic bardziej mylnego, proszę nie dać się zwieść!
Barbara Kosmowska jest świetną pisarką i na szczęście wydawnictwo W.A.B., doceniło ten fakt, decydując się na wznowienie "Niebieskiego autobusu" z, tym razem, zdecydowanie lepszą okładką.


Twórca poprzedniej okładki podobno dostał podwójne dożywocie, na jego dzieła niestety można natknąć się jeszcze w bibliotekach. Jeśli wam się to przydarzy, proszę wypożyczać, okładać w gazetę i czytać, bo warto!

Ocena: 4/5

Wydawnictwo W.A.B
Rok wydania: 2011

A skoro już jesteśmy przy ucieczkach, powrotach i małych miasteczkach to warto posłuchać jednej z moich ulubionych piosenek Pearl Jamu.

niedziela, 3 czerwca 2012

Eginald Schlattner - Czerwone rękawiczki

"Jakież dziwne zawody istnieją: celować w środku nocy karabinem w nagich mężczyzn, podczas gdy inni robią im rewizję osobistą."

Rumuńskie więzienia pod koniec lat pięćdziesiątych zapełniają się wszelkiej maści "wrogami politycznymi i klasowymi". Wśród nich, dużą grupę stanowią siedmiogrodzcy Sasi, czyli ludność pochodzenia niemieckiego, która w XII wieku osiedliła się na terenach Siedmiogrodu (część Rumunii, za sprawą hrabiego Draculi lepiej znana pod nazwą Transylwania).
Jednym z aresztowanych i więzionych przez Securitate (służby specjalne komunistycznej Rumunii) Sasów, jest główny bohater, a jednocześnie narrator powieści "Czerwone rękawiczki".

Znając biografię Eginalda Schlattnera, trudno nie zauważyć, że jego powieść jest mocno autobiograficzna. Schlattner tak samo jak opisywany przez niego bohater, trafił w latach pięćdziesiątych do więzienia "pod zarzutem uczestniczenia w spisku antypaństwowym" i tak samo jak on wyszedł z niego z łatką konfidenta i zdrajcy.
To wszystko, co wydarzyło się pomiędzy aresztowaniem, a zwolnieniem z więzienia, stanowi rdzeń powieści, który w miarę rozwoju akcji oplatany jest coraz grubszą pajęczyną wspomnień i przemyśleń głównego bohatera. Czas jest zapewne jedynym czego w więzieniu jest pod dostatkiem. Z rozważań snutych na więziennej pryczy, powstaje więc, prawie siedemset stron powieści, z których wyłania się postać bardzo inteligentnego, początkującego pisarza, który przez samo swoje "burżuazyjne" pochodzenie staje się wrogiem klasowym, a posiadanie znajomych w kręgach "wywrotowych" jego sytuację tylko pogarsza, co w końcu zwraca uwagę Securitate.

"Czerwone rękawiczki" to proza najwyższych lotów. Wiedziałam to już w trakcie czytania, a trudność jaką sprawia mi napisanie tej recenzji, tylko mnie w tym przekonaniu utwierdza.
Większość życia poświęcam byciu cyniczną, codziennie wylewając z siebie "zdumiewające jak na tak drobną osobę" ilości jadu i żółci. W związku z tym najłatwiej przychodzi mi pisanie recenzji książek, które mi się nie podobały. Muszę powiedzieć, że pan Eginald mnie pokonał. Uwielbiam porównania i piękne opisy, a w tej materii Schlattner jest prawdziwym Saskim królem:

"W tym zbiorniku w dzień pluskała się okoliczna ludność węgierska, by złagodzić rwanie w członkach. Nad parującą wodą unosiły się starcze głowy mężczyzn, nadziane na brązowe od słońca szyje. Po powierzchni pływały ogromne piersi kobiet, białe jak ser, a nad nimi twarze w kolorze czerwonej papryki. Czasami przechodził obok milicjant, przerywał swój służbowy obchód, rozbierał się do naga i wpychał się między wrzeszczące baby, obok plujących mężczyzn."
"Ostrożnie stawiała drobne kroczki, ścieżka była świeżo wysypana żwirem. Na jej głowie kołysał się gąszcz wałków i papilotów, wymachiwała trzymanym w ręce pogrzebaczem. (...)
Ciotka Melania mieszkała na mansardzie, otoczona kotami, z którymi rozmawiała po łacinie. Koty nosiły wprawdzie zakonne imiona, od A do Z, ale mimo to rozmnażały się niepowstrzymanie."
Sposób w jaki Schlattner opisuje Siedmiogród nie jest jednak jedynym co mnie tak urzekło w "Czerwonych rękawiczkach". Ten, w chwili wydania siedemdziesięciodwuletni, pastor zdobył moje serce swoją szczerością (stąd też i moja szczerość oraz chwilowe zrzucenie maski cynizmu).
Temat współpracy ze służbami specjalnymi, jest w postkomunistycznych krajach oczywiście tematem często poruszanym. To co jest wyjątkowe w przypadku prozy Schlattnera, to zupełny brak martyrologii, a także brak jakiejkolwiek próby wybielania swojej postaci. Wydaje się, że Schlattner staje przed nami i mówi: "oto jak było naprawdę, zróbcie z tym co chcecie".

Chciałabym, aby "Czerwone rękawiczki" stały się w naszym kraju lekturą obowiązkową, żeby pokazać, że tak też można mówić o historii. Bo nie wszystko jest albo czarne albo białe, jak śpiewał Kazik: "są różne odcienie szarości, od czerni do białości".

Ocena: 4/5