wtorek, 27 listopada 2012

Relacja z wizyty w domu Kereta

Dom Kereta to instalacja artystyczna. Ma formę insertu pomiędzy dwoma budynkami, reprezentującymi różne epoki w historii Warszawy. Działka, na której stoi Dom, ma w najszerszym miejscu 152 centymetry, a w najwęższym - 92 centymetry. Dom Kereta jest miejscem działań twórczych dla artystów i intelektualistów z całego świata. (więcej)

 W sobotę 24 listopada miał być ostatni dzień otwarty* w domu Kereta. Zerwałyśmy się więc bladym świtem (coś około jedenastej) i pobiegłyśmy razem z moją osobistą panią fotograf ustawić się w kolejce. Warto było już dla samych klimatów kolejkowych i rozmów, które się w kolejkach prowadzi. Obok nas dziewczyna opowiadała swojej koleżance, jak to przez całe życie myślała, że mówi się żAłądek i dopiero, gdy podała przykład żAłądka w jakiejś rozmowie o wyrazach, które inaczej się mówi, a inaczej pisze, okazało się, że cała reszta Polski mówi żOłądek. Za nami z kolei stały starsze panie, które nauczone doświadczeniami z PRLu pilnowały porządku w kolejce, pamiętając kto i kiedy do kolejki doszedł.


Bardzo lubię takie kolejkowe życie, więc półtorej godziny minęło dosyć szybko i oto przyszła nasza kolej. Do domu Kereta, ze względu na jego rozmiary (które bardzo pasują do rozmiarów opowiadań głównego rezydenta) wpuszczane były tylko cztery osoby jednocześnie.
Gdy uporałyśmy się już z wejściem do środka (ta część była chyba najtrudniejsza bo drzwi do domu to klapa w podłodze salonu, tak więc w momencie gdy goście wchodzą do domu, nie można korzystać z "dużego pokoju"), okazało się, że w środku jest więcej miejsca niż mi się wydawało. Bałam się trochę, że będę się czuła jakby zamknięto mnie z czterema innymi osobami w małym metalowym pudle. Nic z tych rzeczy. W środku jest bardzo przytulnie, ale nie klaustrofobicznie.


Najbardziej spodobał mi się pokój z łóżkiem i stanowiskiem do pracy twórczej. Chociaż bliskość jednego i drugiego jest dosyć niebezpieczna. Szczególnie, że łóżko jest bardzo wygodne.


 Od przewodniczki dowiedziałyśmy się, że na lata 2013-2016 zaplanowany jest program rezydencyjny, do którego zapraszani będą twórcy z całego świata, o wyborze których decydować będzie jury z Etgarem Keretem na czele. Uczestnicy będą zapoznawać się z historią i kulturą stolicy, a dzieła tworzone przez nich w domu Kereta, mają być zadedykowane właśnie Warszawie.
Podobno wśród zainteresowanych projektem są Haruki Murakami i Tom Waits.
Ja jestem zachwycona, zarówno samym domem jak i całym projektem.

To tyle o domu Kereta. Notki o jego twórczości proszę spodziewać się w grudniu.

* teraz widzę, że akcja została rozszerzona na 1 i 8 grudnia, więc jest jeszcze szansa dla tych co przespali

środa, 21 listopada 2012

Anna Wojtacha - Kruchy lód. Dziennikarze na wojnie

Wracamy z krótkich listopadowych wakacji. Straszna mgła więc trzeba jechać powoli. Przerzucam stacje radiowe. Na którejś częstotliwości podają właśnie informacje. Izraelskie naloty na Strefę Gazy, Hamas odpowiada wystrzeliwując rakiety w stronę Izraela. A może to Hamas atakuje Izrael, a Izrael odpowiada nalotem na Strefę Gazy. Nie wiadomo. Spikerka przechodzi do kolejnych informacji, a ja znów przerzucam stację, z głośników wydobywa się już wesoły głos Georgea Michaela, proszący aby go obudzić zanim się pójdzie i zabrać na tańce dziś wieczór.

Przypomina mi się cytat, który gdzieś kiedyś przeczytałam:
Ciężko stwierdzić, czy to na świecie dzieje się coraz gorzej, czy po prostu dziennikarze coraz ciężej pracują*
Konflikt izraelsko palestyński, wojna w Iraku, wojna w Afganistanie, wojna w Gruzji, jesteśmy informowani na bieżąco, wiemy o każdym posunięciu wojsk, każdej wystrzelonej rakiecie. Wszystko to śledzę, chcę wiedzieć co się dzieje na świecie, czytam reportaże z krajów ogarniętych konfliktem, ale podświadomie wypieram myśl, że ktoś po te informacje jeździ, że ktoś na pierwsze doniesienia o konflikcie gdzieś na drugim końcu świata, reaguje natychmiastowym spakowaniem kamizelki kuloodpornej i zamawianiem taksówki na lotnisko.
Pierwszy szok poznawczy przeżyłam oglądając film Oczy wojny (Los ojos de la guerra). Nie dość, że okazało się, że tych ludzi, turystów masakry, jak kiedyś nazwał ich Arturo Pérez-Reverte, których w stan najwyższej gotowości stawia każde doniesienie o wojnie, jest więcej. Okazało się, że sama Hiszpania ma ich wystarczająco dużo, aby można było nakręcić z ich udziałem pełnometrażowy film. W filmie pojawia się też Arturo Pérez-Reverte, który, tu kolejny szok, poza pisaniem książek o szachistach, przez lata pracował jako korespondent wojenny.
Odkrycie instytucji korespondenta wojennego wywołało u mnie szok porównywalny z tym jaki wywołało odkrycie zawodu koronera. Niby wiem, że taki zawód istnieje, stykam się nawet z efektami pracy tych osób, ale podświadomie wypieram pytania: dlaczego, jak i kto?
Oczy wojny otworzyły moje oczy i zafascynowana zapragnęłam wiedzieć więcej.
W momencie, gdy miałam już świadomość istnienia tej odrębnej, tajemniczej kasty dziennikarzy wojennych, nagle zaczęłam zwracać uwagę na ślady jej bytności, jednym z nich była książka "Kruchy lód. Dziennikarze na wojnie", która leżała sobie jak gdyby nigdy nic w księgarni w dziale nowości.

Autorką książki jest Anna Wojtacha, korespondentka wojenna, wcześniej związana z TVN24 i Polsat News, obecnie dziennikarka TVP Info. To ona będzie naszym przewodnikiem po wojnie. Usiądźmy wygodnie, ale lepiej zapnijmy też pasy, bo będzie trzęsło i może być nieprzyjemnie. Warto też wcześniej skorzystać z toalety, bo potem może nie być na to czasu, następny przystanek dopiero za 230 stron. Przed nami Gruzja, Indie, Tajlandia, Izrael oraz Afganistan.
Na okładce widzimy dopisek "relacja na żywo". To świetnie oddaje klimat książki. Wszystko opisane jest w sposób bardzo dynamiczny, po raz pierwszy mam ochotę użyć nawet wyświechtanego sformułowania wartka akcja. Z każdej strony wyczuwa się pośpiech towarzyszący pakowaniu, zmienianiu środków transportu, śledzeniu szybko zmieniającej się sytuacji na wojnie. Momentami, co wrażliwszy czytelnik może dostać zadyszki. Czyta się to jak powieść sensacyjną. Kruchy lód powieścią sensacyjną jednak nie jest.
Przede wszystkim, co nie zawsze można powiedzieć o powieściach sensacyjnych, książka jest napisana bardzo ładnym językiem. Trochę obawiałam się tego debiutu literackiego dziennikarki telewizyjnej, okazało się jednak, że nie było czego. Anna Wojtacha bardzo dobrze radzi sobie z językiem polskim, nie popadając jednocześnie w grafomanię, dzięki czemu żadne zgrzyty stylistyczne nie przeszkadzają w odbiorze treści. Autorka bez zbędnego ubarwiania pokazuje nam realia pracy dziennikarza wojennego: zmęczenie, strach, zespół stresu pourazowego, ale także wracanie po dniu spędzonym na linii frontu do luksusowego hotelu, próby pogodzenia wpisanego w tę pracę pościgu za najlepszą historią z zasadami etyki dziennikarskiej, adrenalina, uzależnienie od wojny.
Wiemy, że po każdym wyjeździe jesteśmy trochę inni, niekoniecznie lepsi, a jednak mimo to pchamy się tam, nie patrząc na konsekwencje.**
Powrót do normalnego życia w Polsce, jest za każdym razem coraz trudniejszy, coraz ciężej rozmawia się ze znajomymi spoza wojennego świata. Trudno narzekać wspólnie na pogodę i rząd, gdy jeszcze parę dni temu siedziało się w szpitalu z Afganką podpaloną przez swojego męża. Łatwiej jest rozmawiać z wąskim gronem ludzi, którzy zrozumieją bo też tam byli, a najlepiej jest pojechać znów na wojnę. Wojtacha nazywa siebie i swoich kolegów po fachu wojennymi ćpunami, pokazuje wojnę jako uzależnienie. A każde uzależnienie jest jak stąpanie po tytułowym kruchym lodzie. W końcu lód może nie wytrzymać.

Wydawnictwo: Carta Blanca
Rok wydania: 2012

Moja ocena: 5/5

Jeśli ktoś nie nadal waha czy warto przeczytać polecam wywiady z Anną Wojtachą:

do obejrzenia
do posłuchania

* tłumaczenie moje, w oryginale brzmi tak: We can't quite decide if the world is growing worse, or if the reporters are just working harder
** Anna Wojtacha, Kruchy lód