Przypomina mi się cytat, który gdzieś kiedyś przeczytałam:
Ciężko stwierdzić, czy to na świecie dzieje się coraz gorzej, czy po prostu dziennikarze coraz ciężej pracują*Konflikt izraelsko palestyński, wojna w Iraku, wojna w Afganistanie, wojna w Gruzji, jesteśmy informowani na bieżąco, wiemy o każdym posunięciu wojsk, każdej wystrzelonej rakiecie. Wszystko to śledzę, chcę wiedzieć co się dzieje na świecie, czytam reportaże z krajów ogarniętych konfliktem, ale podświadomie wypieram myśl, że ktoś po te informacje jeździ, że ktoś na pierwsze doniesienia o konflikcie gdzieś na drugim końcu świata, reaguje natychmiastowym spakowaniem kamizelki kuloodpornej i zamawianiem taksówki na lotnisko.
Pierwszy szok poznawczy przeżyłam oglądając film Oczy wojny (Los ojos de la guerra). Nie dość, że okazało się, że tych ludzi, turystów masakry, jak kiedyś nazwał ich Arturo Pérez-Reverte, których w stan najwyższej gotowości stawia każde doniesienie o wojnie, jest więcej. Okazało się, że sama Hiszpania ma ich wystarczająco dużo, aby można było nakręcić z ich udziałem pełnometrażowy film. W filmie pojawia się też Arturo Pérez-Reverte, który, tu kolejny szok, poza pisaniem książek o szachistach, przez lata pracował jako korespondent wojenny.
Odkrycie instytucji korespondenta wojennego wywołało u mnie szok porównywalny z tym jaki wywołało odkrycie zawodu koronera. Niby wiem, że taki zawód istnieje, stykam się nawet z efektami pracy tych osób, ale podświadomie wypieram pytania: dlaczego, jak i kto?
Oczy wojny otworzyły moje oczy i zafascynowana zapragnęłam wiedzieć więcej.
W momencie, gdy miałam już świadomość istnienia tej odrębnej, tajemniczej kasty dziennikarzy wojennych, nagle zaczęłam zwracać uwagę na ślady jej bytności, jednym z nich była książka "Kruchy lód. Dziennikarze na wojnie", która leżała sobie jak gdyby nigdy nic w księgarni w dziale nowości.
Autorką książki jest Anna Wojtacha, korespondentka wojenna, wcześniej związana z TVN24 i Polsat News, obecnie dziennikarka TVP Info. To ona będzie naszym przewodnikiem po wojnie. Usiądźmy wygodnie, ale lepiej zapnijmy też pasy, bo będzie trzęsło i może być nieprzyjemnie. Warto też wcześniej skorzystać z toalety, bo potem może nie być na to czasu, następny przystanek dopiero za 230 stron. Przed nami Gruzja, Indie, Tajlandia, Izrael oraz Afganistan.
Na okładce widzimy dopisek "relacja na żywo". To świetnie oddaje klimat książki. Wszystko opisane jest w sposób bardzo dynamiczny, po raz pierwszy mam ochotę użyć nawet wyświechtanego sformułowania wartka akcja. Z każdej strony wyczuwa się pośpiech towarzyszący pakowaniu, zmienianiu środków transportu, śledzeniu szybko zmieniającej się sytuacji na wojnie. Momentami, co wrażliwszy czytelnik może dostać zadyszki. Czyta się to jak powieść sensacyjną. Kruchy lód powieścią sensacyjną jednak nie jest.
Przede wszystkim, co nie zawsze można powiedzieć o powieściach sensacyjnych, książka jest napisana bardzo ładnym językiem. Trochę obawiałam się tego debiutu literackiego dziennikarki telewizyjnej, okazało się jednak, że nie było czego. Anna Wojtacha bardzo dobrze radzi sobie z językiem polskim, nie popadając jednocześnie w grafomanię, dzięki czemu żadne zgrzyty stylistyczne nie przeszkadzają w odbiorze treści. Autorka bez zbędnego ubarwiania pokazuje nam realia pracy dziennikarza wojennego: zmęczenie, strach, zespół stresu pourazowego, ale także wracanie po dniu spędzonym na linii frontu do luksusowego hotelu, próby pogodzenia wpisanego w tę pracę pościgu za najlepszą historią z zasadami etyki dziennikarskiej, adrenalina, uzależnienie od wojny.
Wiemy, że po każdym wyjeździe jesteśmy trochę inni, niekoniecznie lepsi, a jednak mimo to pchamy się tam, nie patrząc na konsekwencje.**Powrót do normalnego życia w Polsce, jest za każdym razem coraz trudniejszy, coraz ciężej rozmawia się ze znajomymi spoza wojennego świata. Trudno narzekać wspólnie na pogodę i rząd, gdy jeszcze parę dni temu siedziało się w szpitalu z Afganką podpaloną przez swojego męża. Łatwiej jest rozmawiać z wąskim gronem ludzi, którzy zrozumieją bo też tam byli, a najlepiej jest pojechać znów na wojnę. Wojtacha nazywa siebie i swoich kolegów po fachu wojennymi ćpunami, pokazuje wojnę jako uzależnienie. A każde uzależnienie jest jak stąpanie po tytułowym kruchym lodzie. W końcu lód może nie wytrzymać.
Wydawnictwo: Carta Blanca
Rok wydania: 2012
Moja ocena: 5/5
Jeśli ktoś nie nadal waha czy warto przeczytać polecam wywiady z Anną Wojtachą:
do obejrzenia
do posłuchania
* tłumaczenie moje, w oryginale brzmi tak: We can't quite decide if the world is growing worse, or if the reporters are just working harder.
** Anna Wojtacha, Kruchy lód
Już piąty raz próbuję dodać komentarz! Już zapomniałam nawet co w ogóle chciałam powiedzieć!
OdpowiedzUsuńkruchy lod to ciekawy reportaz o pracy dziennikarzy wojskowych w swiecie pelnym konfliktow zbrojnych i wojen. To cos nowego bo jak czesto powstaja takie ksiazki?
OdpowiedzUsuńBrzmi bardzo ciekawie. Ostatnio miałem okazję poczytać trochę reportaży z Iraku, Afganistanu, Strefy Gazy oraz krajów ogarniętych gorączką Wiosny Arabskiej. Jeżeli tak podobała ci się książka Pani Anny W. to polecam pozycję "Kałasznikow kebab. Reportaże wojenne" imenniczki Wojtachy - Anny Badkhen. Ostatnio przeczytałem i bardzo mi się podobała (o ile takie słowo w ogóle pasuje do tematyki książki). Więcej takiej literatury.
OdpowiedzUsuńO wspomnianej Wiośnie Arabskiej możesz poczytać w "Mój brat obalił dyktatora" Haszczyńskiego, ale nie nazwałbym tego czymś nadzwyczajnym i przypuszczam, że "Arabska wiosna" (Jörg Armbruster) ma więcej do zaoferowania (tej książki jeszcze nie czytałem więc nie mogę ocenić).
Dziękuję bardzo za czytelnicze sugestie. Dodałam sobie do listy książek do przeczytania. "Kałasznikow kebab" szczególnie mnie zainteresował.
OdpowiedzUsuń