poniedziałek, 12 marca 2012

Mario Vargas Llosa - Ciotka Julia i skryba

Mniej więcej co tydzień jestem zapraszana przez babcię na obiad. Obiady te, poza przekształcaniem mojej talii z talii osy w talię bąka, wzbogacają mnie także duchowo. Wzbogacenie duchowe następuje w sferze popkultury, reprezentowanej przez polskie seriale, którą to sferę notorycznie i intencjonalnie staram się zaniedbywać.
Kiedyś fanom seriali było łatwiej, był rodzimy Klan i była mniej rodzima Moda na sukces i z tego co wiem, oba seriale nie pożyczają sobie aktorów. Już jakiś czas temu przestało być łatwo, przybyło seriali, najwyraźniej jednak nie przybyło aktorów, tak więc jednego dnia doktor Burski przeprowadza operację przepukliny w szpitalu w Leśnej Górze, tylko po to, by już następnego dnia jeździć w sutannie na rowerze po Sandomierzu. Poza takimi hecami, co chwila (i to już nie tylko w Modzie na sukces) ktoś jest porywany, a kiedy wraca jest już zupełnie innym człowiekiem, co najlepiej widać po tym, że gra go zupełnie inny aktor. Bohaterowie polskich seriali cierpią też na wszystkie możliwe przypadłości: od żółtaczki, przez wszystkie rodzaje nowotworów, a kończąc na schizofrenii. Nic dziwnego, że przy takim natłoku informacji, moja babcia zaczęła się gubić, co zaowocowało tym, że ostatnio, dopiero dziesięć minut po włączeniu "swojego" serialu zorientowała się, że, przez przypadek, włączyła inny kanał i ogląda zupełnie inny serial.

O sytuacji mojej babci opowiadam wam nieprzypadkowo. W pewnym sensie w podobnej sytuacji znalazł się bowiem bohater "Ciotki Julii i skryby" - Pedro Camacho, czyli tytułowy skryba, który wraz z rozwojem akcji książki, coraz bardziej gubi się w pogmatwanych historiach bohaterów oper mydlanych. Tym co odróżnia jego sytuację od sytuacji mojej babci, jest to, że opery mydlane są tu radiowymi słuchowiskami, cała rzecz dzieje się w latach 50. w Limie, a Pedro nie jest zagubionym słuchaczem, tylko twórcą tychże oper. Co jakiś czas w główny wątek wplatana jest więc treść słuchowisk radiowych, które z czasem stają się coraz bardziej chaotyczne, bohaterowie gubią się i trafiają do innego radiowego serialu (pisanego też przez Pedra), umierają, by po dwóch odcinkach ożyć i umrzeć jeszcze raz, matki stają się siostrami, a siostry wujkami.

Pedro i jego opery mydlane są jednak wątkiem pobocznym (a szkoda), głównym wątkiem jest natomiast historia przyjaciela Pedra - osiemnastoletniego Maria, będącego narratorem powieści. Mario na początku ma tylko jedno marzenie - zostać pisarzem. W pewnym momencie poznaje jednak swoją ciotkę Julię, czternaście lat od niego starszą rozwódkę, która właśnie przyjechała z Boliwii do Peru w poszukiwaniu nowego kandydata na męża. Lista marzeń Maria, zostaje szybko rozszerzona o pozycję "ślub z ciocią". Rozwiedziona, trzydziestodwuletnia ciocia nie jest co prawda z Mariem spokrewniona, ale już sam stan cywilny i wiek wybranki wystarczają, aby siać zgorszenie. Pomiędzy dwójką wybucha miłość, a w rodzinie wybucha skandal.

Podobno ten wątek był bardzo romantyczny (tak czytałam w innym recenzjach), mnie jakoś zupełnie nie porwał. Cała historia jest bardzo płaska, miłość pojawia się nie wiadomo skąd, dowiadujemy się tylko, że ciotka Julia okazała się być atrakcyjna. Poza tym, że okazała się być atrakcyjna, o jej wyglądzie nie dowiadujemy się w zasadzie niczego więcej. Wydaje mi się, że w ogóle kobiety w świecie "Ciotki Julii i skryby" istnieją tylko po to, aby mężczyźni się w nich zakochiwali, ale generalnie nie mają jakichś szczególnych cech ani fizycznych (no chyba, że są szczególnie brzydkie, jak jedna z aktorek słuchowiska) ani psychicznych. Mężczyźni za to przedstawiają sobą wszystkie typy charakterów i fizjonomii. Tak więc, ciotka Julia w tej powieści jest dla mnie taką bezkształtną, rozmazaną plamą, która z jakiegoś bliżej nieznanego mi powodu rozkochuje w sobie głównego bohatera i wywraca jego życie do góry nogami.

Problem jest taki, że do Llosy mam słabość. Myślę, że bawiłabym się świetnie nawet czytając sporządzoną przez niego listę zakupów. Tak i teraz, w trakcie czytania bawiłam się świetnie. Dopiero pod koniec poczułam się jakoś taka oszukana, jakby Llosa tym całym świetnie skonstruowanym, komicznym wątkiem skryby odwracał moją uwagę od kiepskiej historii miłosnej, a ja uwagę dałam odwrócić. Zorientowałam się, co się stało, dopiero, gdy doszłam do ostatniej strony i zrozumiałam, że to tyle, "koniec i bomba, a kto czytał ten trąba". No i poczułam się trochę, jak czuć się może ktoś, kto dopiero w domu orientuje się, że wróżka na Centralnym ukradła mu portfel. Z jednej strony nieładnie, a z drugiej to niezła sztuczka i ciekawe jak to zrobiła.

Mimo, że historia miłosna (swoją drogą mocno autobiograficzna) do dupy, to sztuczka niezła. Jak Pan to zrobił, Panie Llosa?

Ocena: 3/5


Jako, że idzie wiosna, to dla wszystkich zakochanych, dział specjalny pt. Pedro Camacho radzi:

"W większości przypadków tak zwane sercowe zmartwienia czy coś w tym rodzaju to niestrawna fasola, która ciąży w żołądku, nieświeża ryba, obstrukcja. Dobry środek przeczyszczający zabija szaleńczą miłość"

2 komentarze:

  1. zachwycona 'szelmostwami niegrzecznej dziewczynki' kupilam ciotke julie i niestety zanudzila mnie na amen..

    OdpowiedzUsuń
  2. Miałam dokładnie te same odczucia. Jestem zakochana w książkach Llosy, a tą książkę czytałam dawno temu jako pierwszą jego autorstwa. I powiem tylko tyle, że na pewno nie była to miłość od pierwszego wejrzenia..

    OdpowiedzUsuń