Ci, którym udało się dotrzeć do strony 75, najnowszego wydania Polityki, mogli cieszyć oczy zdjęciem młodzieńca, w pasiastej marynarce założonej na pasiastą koszulę. Młodzieniec patrzy prosto w obiektyw, twarz zamyślona, spojrzenie twarde, jednocześnie jakby zatroskane. Mamy tu do czynienia z tym typem zatroskania, które mówi nam jednoznacznie, że tym co martwi młodzieńca, nie jest, bynajmniej, niezbyt szczęśliwy dobór koszuli do marynarki, co byłoby zrozumiałe, ale jakieś utrapienie, zupełnie nie związane ze światem materii.
Zdjęcie znajduje się w dziale "Kawiarnia Literacka", a zatroskanym młodzieńcem jest Szczepan Twardoch - pisarz. Pan pisarz pojawia się na stronie 75, aby opowiedzieć nam o książce Renaty Lis, zatytułowanej "Ręka Flauberta"*. Tak mi się przynajmniej wydaje, bo w miarę czytania nabieram wątpliwości, a pod koniec to już jestem prawie pewna, że musiało chodzić o coś zupełnie innego. Na wszelki wypadek więc, czytam jeszcze raz.
No i już wiem. O książce dowiadujemy się, że to taka biografia, ale w zasadzie to nie biografia, o Flaubercie, ale w sumie to nie o Flaubercie, bo równie dobrze mogła być o kimś innym.
Bo takiego pana Twardocha na przykład, Flaubert obchodzi najmniej i szanuje go tylko tak jak szanuje się nobliwą ciotkę (co sprawia, że chcemy dowiedzieć się więcej o rodzinie pana Szczepana, ale tu tematy familijne zostają niestety ucięte). Książki dla samej postaci Flauberta by właściciel pasiastej marynarki raczej nie przeczytał, bo jak już wspomniał Flaubert go nie interesuje. Pan Twardoch jednak miał to szczęście poznać autorkę książki, a w zasadzie to nie poznać, bo to się wszystko działo na spotkaniu publicznym, ale to nie jest najważniejsze. Najważniejsze jest to, że na tym spotkaniu zrozumiał, że książka została napisana przez "prawdziwą artystkę", a wiadomo to po tym, że nie wdzięczyła się do publiczności jakby była jakimś akwizytorem czy "nie artystką a sprzedawcą u rzeźnika". Bo najgorsi to są ci co to "zdają się na łaskawy osąd czytelnika". Komunikat natomiast, który autorka, według pana Szczepana, przekazała, to: "daję ci coś wartościowego, chociaż wcale nie musiałam". No tak, a darowanemu koniowi się w zęby nie zagląda, to wie każdy.
Książka została przeczytana przez pana Twardocha "starannie" i wreszcie dowiadujemy się o czym jest. Książka jest o "świętości literackiego powołania" i odpowiada także na nurtujące młodego człowieka, odzianego w paski pytanie: co to znaczy być pisarzem? A znaczy to, że się "nie służy nikomu i niczemu tylko literaturze". Pan Twardoch też jest pisarzem. Tak ma napisane pod zdjęciem.
Czyli, żeby całą sprawę podsumować, to z literaturą jest tak, że jest ona dla literatury, a nie dla czytelników. Bo czytelnicy, to wiadomo, prawdziwego artysty by nie poznali nawet jakby się o niego potknęli. Nie ma co rzucać pereł przed wieprze. Literatura jest dla literatury no i ewentualnie dla panów krytyków takich, jak pan Szczepan, którzy potrafią docenić i wytłumaczyć wieprzom o co chodzi.
Teraz już wiem skąd ta zatroskana mina na zdjęciu.
W internetowym wydaniu polityki (klik) zdjęcie niestety trochę inne, niż to w wydaniu papierowym, ale paski te same.
* Zaznaczam, że notka ta nie jest w żadnym wypadku recenzją książki pani Lis. Książki tej nie czytałam, a od czasów wypracowania o Potopie, które popełniłam na maturze, nie wypowiadam się na temat książek, których nie czytałam.
No więc widzisz. Już więc nie musisz się martwić, że nikt bloga nie czyta, ani nie komentuje.
OdpowiedzUsuńTeż czytałem te "rozważania" Twardocha. Tezy jakie stawia o literaturze, roli pisarza są kuriozalne. wydaje mi się, że chciał napisać esej, w którym to z założenia przeskakuje się z tematu na temat. Jak mu to wyszło? W sumie dobrze Pani to opisała. Nogę tylko dodać, że ja chyba nie jestem stworzony do literatury, bo mnie on nie przekonał do zakupu "Ręki Flauberta", Flauberta, który obchodzi go jak nobliwa ciotka... Tylko że jeżeli chodzi o oddziaływanie na rozwój literatury, to ta nobliwa ciotka, ten Flaubert, jest lata świetlne za nim, Twardochem. Pozdrawiam Panią, Tym.
OdpowiedzUsuńDziękują za komentarz. Cieszy mnie bardzo, że ktoś podziela moje zdanie :)
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że ten felieton pana Twardocha też mnie zniechęcił do sięgania po "Rękę Flauberta", ale gdy opadną emocje chyba się jednak skuszę, bo mnie akurat, w porównaniu do pana Twardocha, Flaubert bardzo obchodzi. Jeśli rzeczywiście się skuszę to nie omieszkam o tym tu napisać.
Ułł, ale Pani pojechała. Żeruje pani na kimś. Jakby zupełnie nie znała Pani kontekstu, sporu Twardocha z konserwatywnym środowiskiem, jego jasnej deklaracji, że literatura nie może służyć żadnej idei i dystansowania się wobec tej grupy.
OdpowiedzUsuńA co, może nie ma racji, że mamy do czynienia z akwizycją książek, w którą zaangażowani są sami autorzy? Proszę jeszcze jedną rzecz przemyśleć, czy pisze Pani bloga o modzie - tam uwagi o paskowanym ubraniu powtarzane w nieskończonych wariantach bardziej by pasowały - czy o literaturze.
Do Pana/Pani "Anonimowego" (komentarz z dnia 2 grudnia)
OdpowiedzUsuńOwszem pojechałam bo wyjątkowo mi się nie podobało to co napisał pan Twardoch. To dlaczego mi się nie podobało uargumentowałam. Nie rozumiem stwierdzenia, że "żeruję na kimś". Na kim? Na panu Twardochu? To chyba jasne, że pisząc coś trzeba nastawiać się na to, że komuś się to nie spodoba. Mam nadzieję, że tę świadomość pan Twardoch ma. Ja ją mam. Tak jak mi nie spodobało się to co napisał pan Twardoch, tak Panu/Pani Anonimowemu nie podoba się to co ja napisałam. Jedyna różnica jest taka, że ja się pod swoją krytyką podpisuję.
Kolejna sprawa "jakby zupełnie nie znała Pani kontekstu, sporu Twardocha z konserwatywnym środowiskiem, jego jasnej deklaracji, że literatura nie może służyć żadnej idei i dystansowania się wobec tej grupy." - nie rozumiem dlaczego to akurat miałoby zmieniać moje podejście do tekstu o którym mowa w tej notce. A to, że literatura nie może służyć żadnej idei... no cóż, ja w taką sztukę dla sztuki nie wierzę, literatura od zawsze była najlepszym chyba nośnikiem idei i może gdyby pana Twardocha bardziej Flaubert interesował to by i u niego tę ideę wychwycił. Może nawet docenił. Ale w życiu pana Twardocha jest "wiele rzeczy wartościowych, którymi się nie zajmuje" bo uważa, że trzeba wiele czasu marnotrawić na nieprowadzące donikąd głupstwa".
Co do "akwizycji", to bywam dosyć często na spotkaniach autorskich i nie czuję się jakbym była u rzeźnika. To, że prawdziwa sztuka obroni się sama jest piękną myślą ale zupełnie utopijną. Szczególnie w naszych czasach, kiedy więcej ludzi pisze niż czyta. Ale wydaje mi się, że pana Twardocha ten spadek czytelnictwa nie martwi. Bo on właśnie chce takiej sztuki dla wybranych, bo taka sztuk po którą będzie mógł sięgnąć byle Kowalski to już nie sztuka.
Co do komentarza o tym, że powinnam prowadzić bloga o modzie powiem tyle: "ułł ale Pan/Pani pojechał/a"
Czym się różni sprzedawanie własnej książki przez umizgi, od sprzedawania jej z miną chmurną i artystowską? Bo jak dla mnie tylko marketingową formą. Strategia jak widać działa niezawodnie skoro pan Twardoch kupił książkę, która go w ogóle nie interesowała, tylko dlatego, że spodobała mu się postawa autorki. I w dodatku napisał o tym felieton, promując ją dalej. To jedyny wniosek po lekturze felietonu w Polityce.
OdpowiedzUsuń