czwartek, 7 lutego 2013

Stieg Larsson - Zamek z piasku, który runął

Podsumowując rok 2012 ostrzegałam, że w chwili słabości zamierzam przeczytać ostatnią część trylogii Millenium. Okazało się, że na ową chwilę słabości nie trzeba było długo czekać. Lekturę Zamku z piasku, który runął mam już za sobą. Razem z tytułowym zamkiem runęły też moje resztki nadziei na to, że Larsson się wyrobi i zacznie lepiej pisać. Nic z tego. Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy otwieracie tę książkę, jest chyba nawet gorzej. Książka ma prawie 800 stron, z czego 400 to szczegółowe opisy ubrań bohaterów oraz tego co jedli. Dowiadujemy się, że wszystkie Szwedki, nie wiem czy za sprawą jakiegoś odgórnego zarządzenia czy zwykłej kobiecej solidarności, ubierają się w ciemne spodnie, jasne bluzki i ciemne żakiety, natomiast jedynym dostępnym napojem w kraju Strindberga jest kawa. Pije się ją na śniadanie, obiad i kolacje, czyli do kanapek (zapomnijcie o łososiu i klopsikach z IKEI).
O ile postać drobniutkiej hakerki Lisbeth Salander, od początku była mało realna, o tyle w trzeciej części wzbija się już na wyżyny absurdu. Postrzelona w głowę i parę innych miejsc, a następnie pogrzebana, wykopuje się po jakimś czasie z grobu i jest żądna krwi (przepraszam za spoiler... ale to było zbyt oczywiste, żeby zadawać sobie trud i próbować ten fakt przed wami ukryć). Tak więc Lisbeth Salander staje się terminatorem. Z kolei James Bond dziennikarstwa - Mikael Blomkvist, jest jeszcze bardziej przebiegły niż dotychczas, a kobiety (te w ciemnych żakietach) tak jak i w poprzednich częściach nie mogą się opanować i nie bacząc na konsekwencje wskakują mu do łóżka.

Przy tym wszystkim uważam jednak, że Stieg Larsson zwraca uwagę na bardzo ważny problem. I nie chodzi mi tu o męską dominację w stosunkach społecznych, chociaż wyobrażam sobie, że ten problem uważał autor za spoiwo łączące wszystkie części jego sagi, które zapewni mu w historii literatury miejsce wśród pisarzy społecznie zaangażowanych. To jednak się nie udało. Przykłady, które mają zwrócić uwagę na szerszy problem, są raczej dowodami anegdotycznymi i wyciąganie na ich podstawie wniosków nie ma sensu.
Tym co moim zdaniem spaja trzy części Millenium, będąc jednocześnie ważnym przesłaniem, jest zwrócenie uwagi na możliwości jakie daje zawód dziennikarza, a co za tym idzie na odpowiedzialność ciążącą na ludziach go wykonujących. Z prozy Larssona przebija się wiara w dziennikarstwo zaangażowane i odpowiedzialne. Oczywiście pojęcie dziennikarz jest bardzo szerokie, ale to nie ma akurat żadnego znaczenia. Nieważne czy jest się dziennikarzem interwencyjnym w Gazecie Wyborczej, naukowym na portalu internetowym, czy też po prostu prowadzi się bloga. Każdy kto decyduje się w ten czy inny sposób informować o czymś ludzi powinien brać odpowiedzialność za swoje słowa. Bo słowa mają ogromną moc.

Piszę o tym, bo od dłuższego czasu obserwuję bardzo niepokojące zmiany jakie zachodzą w naszym społeczeństwie. Dziennikarstwo za sprawą nowych technologii oczywiście musiało się przeobrazić. Informacje są o wiele szybciej i łatwiej dostępne, dzięki czemu i my jesteśmy na bieżąco o wszystkim informowani. Szybszy i łatwiejszy dostęp do informacji skutkuje jednak też tym, że dziennikarze jak nigdy muszą się spieszyć, aby być pierwszymi, którzy nam o czymś doniosą. A to stanowi wspaniały klimat do rozmnażania się najpopularniejszego gatunku kaczki: kaczki dziennikarskiej. Odbiorcy z kolei coraz gorzej odnajdują się w informacyjnym chaosie, dlatego poszukują źródeł, które w szybszy i łatwiejszy sposób pozwolą im przyswoić tę całą wiedzę.
Z pomocą przychodzą YouTube, Demotywatory i Kwejk. Dzięki nim można stać się specjalistą w każdej dziedzinie w zaledwie jeden dzień! A jak to wygląda w praktyce można prześledzić, chociażby na przykładzie sprawy egipskiej nekrofilii:

1. Egipska gazeta Al-Ahram publikuje tekst Amr Abdul Samea (niegdyś zagorzałego zwolennika obalonego dyktatora Hosniego Mubaraka). Tekst jest o tym, że w komisjach nowego egipskiego parlamentu, zdominowanego przez partie islamskie, trwają prace nad ustawą dotyczącą praw kobiet. Chodziło o prawo do pośmiertnego stosunku z żoną oraz obniżenie progu wiekowego wymaganego, w przypadku kobiet, do zamążpójścia (miało to być 14 lat). Poza tym parlamentarzyści mieli chcieć zabronić kobietom uczyć się oraz pracować.

2. Zagraniczne media zupełnie bezkrytycznie i bezrefleksyjnie podchwytują temat.

3. Polscy "dziennikarze" z ogromną beztroską przepisują to co napisali ci zagraniczni (szczególne brawa dla Gazety Polskiej)

4. Cała sprawa okazuje się być oczywiście zwykłą dziennikarską kaczką. Zagraniczne media piszą sprostowania i wycofują się z artykułów o egipskiej nekrofilii. Niestety sprostowania nie są już tak interesujące, dlatego próżno ich szukać na polskich stronach.
Poza tym i tak informacja o tym, że w Egipcie można będzie uprawiać seks z martwą żoną, żyje już własnym memowym życiem:



Podsumowując: jeśli w chwili słabości kusi was, żeby wejść na demotywatory, lepiej już czytajcie Larssona.

Ocena: 2/5
Wydawnictwo: Czarna Owca
Tłumaczenie: Alicja Rosenau
Rok wydania: 2011

2 komentarze:

  1. A ja tam ma słabość do tych powieści, gdzie zawsze podają nazwę kawy pitej przez bohaterów. U Kinga czy Irvinga jak ktoś kosi trawę, masz gwarancję, że zaraz poznasz markę kosiarki, a czasem i dane silnika. Zgadzam się, że Larsson z tym przeginał, np. opisując Ikeowskie umeblowanie w domu Salander.

    OdpowiedzUsuń
  2. Oczywiście do jakiegoś stopnia może być to interesujące, szczególnie jeśli jest to zagraniczny autor i można w ten sposób nauczyć się czegoś o życiu codziennym w innym kraju. U Larssona przybrało to jednak dosyć karykaturalną formę.
    Ale w ogóle trochę inaczej (łaskawszym okiem ;)) patrzę na Larssona odkąd przeczytałam przewodnik Orlińskiego po Sztokholmie, śladami bohaterów Millenium (niedługo będzie o tym notka).

    OdpowiedzUsuń