poniedziałek, 28 stycznia 2013

Louisa May Alcott - Małe kobietki

Reporter Stefan Kozicki w rozmowie z Markiem Millerem powiedział:

Oczywiście taka chała jest przez czynniki oficjalne na ogół bardzo mile widziana, ale czy można czytelników skazywać na taki tylko rodzaj pieczywa? Chały są słodkie, ale właśnie dlatego, gdy się ich za dużo spożywa, można dostać mdłości.*
Stefan Kozicki mówił co prawda o reportażu, ale jego piekarska metafora świetnie daje się przenieść także na inne formy literackie.
Rozpoczęłam wypełnianie mojego książkowego postanowienia noworocznego i już przy pierwszej pozycji natknęłam się na powieściową chałkę. Ową chałką, a w zasadzie to prawdziwą chałą, jest XIX-wieczna powieść Małe kobietki.

Akcja powieści rozgrywa się w Stanach Zjednoczonych podczas Wojny Secesyjnej. Pan March opuszcza rodzinę, aby jako wojskowy kapelan służyć swojej ojczyźnie (a w zasadzie to północnej części swojej ojczyzny). W domu pod opieką matki zostają jego cztery córki: Meg, Jo, Beth i Amy. Rodzina już przed wyjazdem ojca borykająca się z problemami finansowymi, teraz musi podołać jeszcze cięższej sytuacji, na którą pokornie się jednak godzi, bo, co nieraz jest podkreślane w powieści, największą dumą dla kobiety jest złożenie w ofierze krajowi swojego mężczyzny. Nie jest to jednak opowieść o wojnie domowej, lecz o trudniejszej wojnie, jaka toczy się w każdym człowieku - wojnie między dobrem a złem. Polem takiej rozgrywki stają się cztery panny March. Na szczęście nad tym, aby dziewczęta nie przeszły na stronę szatana czuwa pani March, będąca ich moralnym drogowskazem.
Jak wspomniałam rodzina March boryka się z problemami finansowymi, dlatego też dorastające dziewczęta nie mogą pozwolić sobie np. na ubieranie się zgodnie z najnowszą modą:
Nie lubię narzekać, ale naprawdę przykro się rozczarowałam parasolką. Powiedziałam mamie - czarna z białą rączką, a ona zapomniała i kupiła zieloną z żółtawą. Jest mocna i porządna, więc nie powinnam marudzić, ale wiem, że będę się jej wstydzić przy Annie, która ma jedwabną ze złotym wierzchem - westchnęła Meg, oglądając z wielkim niezadowoleniem małą parasolkę.
Każdy rozdział, wypełniony podobnymi dramatami, jest niczym biblijna przypowieść, kończąca się morałem: w życiu nie liczy się tylko wygląd; na świecie są jeszcze biedniejsi ludzie niż my, a aby trafić do królestwa niebieskiego trzeba tym nędzarzom pomagać, nawet jeśli miałoby to oznaczać odjęcie sobie od ust śniadania:
Było to bardzo szczęśliwe śniadanie, mimo że nawet go nie spróbowały, i myślę, że kiedy odeszły, pozostawiając po sobie pocieszenie, to w całym mieście nie było czterech szczęśliwszych osób niż głodne małe dziewczynki, które oddały swoje śniadania i zadowoliły się w świąteczny poranek chlebem i mlekiem.
Niestety, na początku każdego nowego rozdziału dziewczęta są znów krnąbrne i leniwe, tak jakby wszystkie te lekcje z poprzednich rozdziałów nigdy nie miały miejsca. Szybko zapominają o wspaniałym uczuciu jakie towarzyszyło im, gdy w święta oddały potrzebującym swoje śniadanie. Parę miesięcy później okazują się już zbyt leniwe, aby dalej odwiedzać biedną rodzinę, której sytuacja tymczasem znacznie się pogarsza. Autorka, aby znów obudzić w panienkach March dobre chrześcijanki, musi wprowadzać do powieści coraz dramatyczniejsze wydarzenia będące karami za grzechy. I tak np. za nieodwiedzanie ubogiej rodziny, autorka zsyła na jedną z sióstr szkarlatynę. Aby dodać dramatyzmu rozchoruje się oczywiście ta siostra, która przezwyciężyła lenistwo i w końcu poszła z wizytą do biednych ludzi (zagranie bardzo starotestamentowe).
Mówi się, że Małe kobietki mimo upływu czasu są nadal aktualne. Rzeczywiście, niektóre z lekcji przekazywanych przez panią March swoim córkom jest dosyć postępowa jak na tamte czasy:
Pieniądze są rzeczą cenną i potrzebną - a jeśli dobrze użyte, także szlachetną - ale nie chciałabym nigdy, żebyście uważały je za główny czy jedyny cel w życiu. Wolałabym raczej widzieć was jako żony biednych mężczyzn, ale szczęśliwe, kochane i zadowolone, niż jako królowe na tronach, pozbawione szacunku dla siebie i spokoju.
- Belle mówi, że biedne dziewczęta nie mają żadnej szansy, jeśli nie dołożą starań, żeby się korzystnie zaprezentować - westchnęła Meg.
- W takim razie zostaniemy starymi pannami - powiedziała zdecydowanie Jo.
- Słusznie, Jo. Lepiej być szczęśliwymi pannami niż nieszczęśliwymi żonami czy nieskromnymi pannami, które za wszelką cenę starają się zdobyć męża [...]
Należy pomagać biednym, pieniądze to nie wszystko, wartościowy mężczyzna, to taki, który dostrzeże w kobiecie jej piękno wewnętrzne, a nie ten który zwraca uwagę tylko na szykowny strój, itd. Wszystko to bardzo piękne, ale przekazane w formie kościelnego kazania zupełnie do mnie nie przemawia.
Porównałam tę powieść do chałki ponieważ była mdląco słodka, ale także z innego powodu.
Indeks glikemiczny, mówi nam o tym jak dany produkt spożywczy wpływa na poziom cukru we krwi. Produkty, które mają wysoki indeks glikemiczny spowodują szybki wzrost stężenia glukozy we krwi, a następnie równie szybki spadek. Takim produktem jest właśnie chałka. Jeśli zjemy na śniadanie chałkę, po krótkim czasie znów będziemy głodni. Moralne lekcje, których udziela swoim córkom pani March, są niczym taka chałka - wchłaniane pod koniec każdego rozdziału, wywołują nagłe podwyższenie poziomu cukru. Panienki March na glukozowym haju prześcigają się wtedy w zapewnieniach o tym, że od teraz będą wiodły żywot skromny i pracowity. Wystarczy jednak poczekać do początku nowego rozdziału, aby zobaczyć, że po chałce nie ma już śladu, a dziewczęta w hipoglikemicznym** omdleniu czekają na kolejną porcję cukru.
Jeśli chcecie więc, aby to co przeczytacie pozostało w was dłużej, zamiast Małych kobietek polecam literacki pumpernikiel, czyli Nędzników.

Ocena: 2/5
Wydawnictwo: Muza SA
Rok wydania: 1999

* Reporterów sposób na życie Marek Miller
** hipoglikemia - obniżenie stężenia glukozy we krwi poniżej normy fizjologicznej

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz