Może to było tej nocy, kiedy przypadkowa rumuńska rodzina pozwoliła nam rozbić namiot w swoim ogrodzie.
Mała reprezentacja gościnnej rodziny z Târgu Jiu w Rumunii (kot - prawdziwy szatan, obudził nas o 5 rano urządzając sobie z naszego namiotu zjeżdżalnię) |
Chociaż może była to tylko zapowiedź późniejszego wielkiego uczucia. Może prawdziwa miłość narodziła się dopiero wtedy kiedy po raz kolejny zupełnie obca osoba zapewniła nam bezpieczny nocleg. I to nie byle jaki. Gdy w Macedonii udało nam się złapać ostatni autostop tego dnia, chciałyśmy jedynie dojechać jak najbliżej granicy z Bułgarią. Wysiadając z samochodu, wiedziałyśmy tylko, że jest już ciemno, a my jesteśmy w środku jakiegoś małego miasteczka. Nie wiedziałyśmy, że to miasteczko to Kriva Palanka i że zaledwie trzy kilometry dzielą nas od jednego z najbardziej znanych macedońskich monastyrów - klasztoru św. Joakima Osogovskiego. Dwie zbłąkane podróżniczki z ogromnymi plecakami wzbudziły dosyć duże zainteresowanie wśród mieszkańców miasteczka i już za chwilę siedziałyśmy w samochodzie należącym do jednego z nich, który wiózł nas stromą górską drogą do wspomnianego klasztoru. Dzięki uprzejmości przypadkowo spotkanego człowieka spędziłyśmy noc w tym zapierającym dech w piersiach miejscu.
Mogłabym znaleźć jeszcze parę momentów, które podejrzewam o bycie właśnie tymi, które sprawiły, że wakacyjna przygoda przerodziła się w coś więcej. Ale poszukiwanie tej jednej magicznej chwili chyba nie ma sensu. Każdy dzień podróży, którą odbyłam parę lat temu, był ważny i każdy miał swój udział w tym, że pokochałam Bałkany*. Wiem, że wszystko to brzmi bardzo patetycznie, ale patrząc na to jak często w moich pozostałych notkach trywializuję, ironizuję, drwię i szydzę, myślę, że dla równowagi mogę czasami napisać coś bardziej uroczystego, nie wystawiając się tym samym na śmieszność.
Oczywiście nie jestem jedyną, która żywi takie uczucia do tej części świata. W naszym kraju wydaje się wręcz, że nie ma nic bardziej mainstreamowego niż jeżdżenie na Bałkany. Na Polaków natykaliśmy się wszędzie: na stacji benzynowej w Maceodnii, która znajdowała się dokładnie pośrodku niczego, a także w serbskiej miejscowości Požega, gdzie czekając w nocy na pociąg, spotkałam ludzi z którymi pracowałam na jednym piętrze w PANie. Taki stan rzeczy zupełnie mi jednak nie przeszkadza, bo jak śpiewał Wiesław Michnikowski w Kabarecie Starszych Panów:
Jeżeli kochać, to nie indywidualnie,
Jak się zakochać, to tylko we dwóch.
[...]
Więc ty drugiego sobie dobierz amatora,
I wespół w zespół, by żądz moc móc wzmóc.
I tak dzięki tej kolektywnej miłości Polaków do Półwyspu Bałkańskiego, nie mam problemu ze znalezieniem chętnych do wspólnych podróży, a gdy akurat sama nie podróżuję, mogę czytać o podróżach innych.
Jednym z tych innych, który żądz moc wzmaga jest Wojciech Śmieja. Jego książka Gorsze światy. Migawki z Europy Środkowo-Wschodniej to w dużej mierze opowieści o Bałkanach, ale nie tylko. Znajdziemy tu też historie z Rosji, Ukrainy oraz Polski. Tak naprawdę nie liczy się kraj, liczy się stopień pipidówkowatości miejsca - szanse na to, że dane miejsce zostanie opisane przez Śmieję są odwrotnie proporcjonalne do liczby mieszkańców. Brak asfaltowanej drogi będzie działać tylko na korzyść.
Zadupie w czystej formie, to to czego szuka autor.
Kiedy budząc się w mołdawskiej Styrczy, wciąż w półśnie słyszałem muczenie krowy i gdakanie kury, poczułem się jak dziecko. Uświadomiłem sobie, że dziś ze snu wybijają mnie nawoływania brygad budowlanych lub warkot maszyn.Zaczynam podejrzewać na czym polega to dziwne przyciąganie, które każe tak wielu młodym Polakom pakować plecaki i snuć się po bałkańskich wioskach. Czy tego chcemy czy nie, za najlepsze czasy nie będziemy wcale uważać tych najlepszych z ekonomicznego czy politycznego punktu widzenia, ale te, kiedy byliśmy młodzi. Stąd też pewnie coraz większa popularność gadżetów rodem z PRLu, których widok moich rodziców napawa obrzydzeniem, a mnie i moich rówieśników nostalgią. I chyba tego właśnie szukamy, tej utraconej krainy dzieciństwa, której ślady można jeszcze znaleźć w bułgarskim barze, na serbskiej stacji kolejowej, czy na czarnogórskim bazarze. Ale i one w końcu ustąpią nowoczesności. Zanim to jednak nastąpi, Wojciech Śmieja chce uratować je od zapomnienia.
Nie kochałbym tych miejsc na mieliźnie dziejów, gdyby nie podmywała ich coraz natarczywiej współczesność, nie chciałbym ich odwiedzić, wiedząc, że nie grozi im unicestwienie.Autor zabiera nas w podróż po tytułowych Gorszych światach, zaczynając, myślę, że nieprzypadkowo, od reportaży z Polski. Opowiada m.in. o czekającej od 40 latach na zatopienie wsi Myscowa oraz o polskiej myśli technicznej, czyli o tym jak wytwór amatorskiej motoryzacji - łunochód zmotoryzował polskie góry. Po tym powiewie rodzimej egzotyki, przenosimy się dalej do Mołdawii, Rumunii, Serbii, Macedonii, Kosowa, Ukrainy i Rosji.
Śmieja z prawdziwą reporterską intuicją odnajduje rzadko uczęszczane miejsca, pełne niezwykłych ludzi i historii. Jego reportaże to prawdziwe muzeum osobliwości. Zabrakło mi jednak tego, o czym pisze Marek Miller w Reporterów sposobie na życie:
Reporterów interesuje człowiek, rozmawia z człowiekiem, pisze o człowieku. Zawsze gotowy zmienić kąt patrzenia, czuły na każde odchylenie od schematu, na każdą dewiację - często podąża jej śladem. Elastyczny, nie dostosowujący faktów do wcześniejszych hipotez, daje się unosić podstawowemu prądowi swojego tematu.W Gorszych światach wydaje się czasami jakby autor jechał na miejsce z gotową już historią, a rozmowy z ludźmi miały dodać jej jedynie trochę koloru, ale nie wpływać znacząco na całość. Dlatego co jakiś czas można natknąć się na jakieś dziennikarskie uproszczenie czy nadinterpretację faktów, które nie wpływają znacząco na pozytywny odbiór dzieła, ale trochę chrzęszczą jak ziarenka piasku, które dostały się do jedzonego na plaży loda.
Ocena: 4/5
Wydawnictwo: Carta Blanca
Rok wydania: 2012
* Tu mogą pojawić się głosy, że Rumunia to już nie Bałkany. To zależy czy patrzymy tylko na położenie geograficzne, czy też na cechy historyczno-kulturowe. Ja mówiąc Bałkany mam na myśli także Rumunię i Mołdawię.
Bałkany... więcej słów nie trzeba, po prostu podzielam Twoją miłość w całej rozciągłości!!! Też zaliczam Rumunię do Bałkanów, rumuńska mentalność wydaje mi się zupełnie "bałkańska" :-) Po "Gorsze światy" na pewno sięgnę!
OdpowiedzUsuńP.S. Prawdopodobnie wybiorę się w te wakacje do Rumunii po raz drugi, ale mamy też w planach Mołdawię (czy też Mołdowę). Jeśli pozwolisz, w odpowiednim momencie zgłoszę się do Ciebie pisemnie na konsultację, jeśli o Mołdawię chodzi :-)
Urzekła mnie Twoja historia! Ciekawa jestem, czy podobne zdanie będę miała na temat tej książki :)
OdpowiedzUsuń@Book-erka:
OdpowiedzUsuńW Mołdawii jeszcze nie byłam. Byłam jedynie w części historycznej Mołdawii należącej teraz do Rumunii - w mieście Jassy (bardzo blisko granicy z Mołdawią).
Ale ekspertem od Mołdawii jest właśnie Wojciech Śmieja i napisał nawet cały przewodnik po Mołdawii http://merlin.pl/Moldawia-Republika-Moldowy-Przewodnik-turystyczny_Wojciech-Smieja/browse/product/1,534401.html, z którego sama zamierzam skorzystać jak będę tam jechać.
Do Rumunii też chcę się jeszcze raz wybrać, jeśli się uda to w tym roku, więc możemy się umówić na wymianę informacji o tym co warto zobaczyć :)
@M.:
Cieszę się, historia miała wzruszać i urzekać :D Ale w kolejnych notkach wracam już do mojego dawnego zgorzkniałego i sarkastycznego "ja" ;)
Kurcze, jak człowiek chce coś zobaczyć, to zobaczy... Ty piszesz o Macedonii, a ja widzę Mołdawię :-)
UsuńDzięki za podpowiedź co do przewodnika - ja mam Rumunię i Mołdowę w jednym (Pascal), ale Mołdowę potraktowano tam bardzo pobieżnie.
Jestem zawsze przychylna wymianom informacji :-) Kilka moich refleksji na temat Rumunii i trasy naszego wyjazdu znajduje się tu: http://book-erka.blogspot.com/2011/11/czy-w-rumunii-mozna-spotkac-diaba.html. Pozdrawiam! :-)