środa, 13 marca 2013

Marek Orzechowski - Belgijska melancholia. Belgia dla nieprzekonanych

Gdybym miała zwyczaj niekupowania książek o brzydkich okładkach, to oszczędzone byłoby mi czytanie Belgijskiej melancholii. Niestety, mam tak, że nie oceniam książki po okładce i mimo rozpikselowanych czekoladek i uciętego zdjęcia Fontanny Silviusa, kupiłam wspomnianą książkę. Co prawda kupiłam i podarowałam w prezencie koleżance, która tak jak ja była w Belgii na Erasmusie, ale potem miałam atak belgijskiej melancholii i książkę od niej pożyczyłam.

Już pierwsze zdanie jest dosyć niepokojące: Każdy był, jest lub będzie w Belgii. A przynajmniej każdy prawdziwy Europejczyk. Na początku myślałam, że może to jakaś metafora, ale chyba jednak nie. Potem autor pisze o stereotypach i o tym, że o Belgii albo nic nie wiemy, albo myślimy kliszami. A potem w 14 kolejnych rozdziałach udowadnia, że on należy do tej drugiej grupy.

Orzechowski który przez lata był korespondentem TVP w Brukseli jest pewien, że odkrył o co w tej Belgii chodzi, wniknął w serca i umysły Belgów i ta niezachwiana pewność wylewa się z każdej strony Belgijskiej melancholii:
To wielkie przywiązanie do domu sprawa, że prawie żaden Belg właściwie nigdy się nie przenosi w nowe, obce miejsce.

Belg jest pragmatykiem i hedonistą jednocześnie, i doskonale wie, co i jak zrobić, aby jego życie pozbawione było udręk i trosk, aby upłynęło mu w możliwie największej harmonii i sprawiło przyjemność.
Poza tym w książce, aż roi się od przedziwnych przemyśleń autora:
Na walońskich wiejskich drogach, w przydrożnych oberżach spotkać można nikomu nieznanych chłopów światowców. Ich wiedza o pobliskiej okolicy jest wiedzą o Belgii i o świecie. Każdy z nich ma wielki świat w swoim małym sercu.
Wystarczy zobaczyć współczesną gigantyczną śluzę w Strépy-Thieu albo w Ronquières, by ulec wrażeniu, że ich budowniczym nie chodziło wyłącznie o technikę, że tak samo chcieli wyrazić w nich stan swojego ducha.
 Ale co jest największym problemem tej książki to to, że Marek Orzechowski po prostu nie umie pisać. Książka jest upstrzona okropnymi makaronizmami: ludzie zapraszają się na dinnery, a do Londynu jadą via Francja. Jak już się zdarzy zdanie całe po polsku, to bardzo często nie ma za bardzo sensu:
Już Pieter Bruegel malował swoich rodaków z pełnymi policzkami, co potwierdzają i dzisiaj wypełnione po brzegi restauracje. (potwierdzają, że Bruegel malował?)
W tym wszystkim za najbardziej urzekający uznaję przedostatni rozdział, w którym autor najpierw pisze o flamandzkiej partii N-VA, potem przechodzi do głośnej sprawy belgijskiego pedofila Marca Dutrouxa, który jak podejrzewano nie działał w pojedynkę, tylko we współpracy z rozbudowaną siatką pedofilską i nagle temat Marca Dutroux zostaje urwany i następny akapit poświęcony już jest elitarnym belgijskim klubom, takim jak Cercle Gaulois, w którym intelektualiści dyskutują o sztuce. Może w ten sposób autor chciał pokazać cały szeroki wachlarz klubów do jakich można należeć w Belgii, poczynając od siatki pedofilskiej, a na Cercle Gaulois kończąc?

Oczywiście dowiedziałam się wielu interesujących rzeczy z tej książki, ale myślę, że dowiedziałabym się ich także z przewodnika i nie straciłabym czasu na czytanie takich rzeczy:
Kiedy król przejeżdżał obok nas, odeszliśmy od kamery i z szacunkiem należnym Albertowi wyciągnęliśmy  do niego ręce w geście pozdrowienia. Nasz przyjazny gest król natychmiast z sympatią odwzajemnił. Wówczas mój kamerzysta wykrzyknął: "Vive le Roi!" - Niech żyje król! Na twarzy Alberta pojawił się szeroki uśmiech. Wychylił się z pojazdu, aby uścisnąć nam dłonie, podziękował i zapytał, skąd jesteśmy. Kiedy dowiedział się, że to ekipa Telewizji Polskiej, odkrzyknął "Vive la Pologne!" Skoro tak, to z naszej strony popłynęły w reakcji zwołania na całą ulicę: "Vie la Roi et vive la Belgique!" I król, odwracając się do nas raz jeszcze z pojazdu i machając nam przyjaźnie ręką, powieziony został do swoich monarszych obowiązków.

Moja ocena: 2/5
Wydawnictwo: MUZA SA
Rok wydania: 2011

7 komentarzy:

  1. Szczerze powiem, że z ulgą przekazałam Ci książkę, gdy poprosiłaś, żeby pożyczyć. Nie chciało mi się czytać do końca. Choć na początku dałam się uwieść opowieści o znajomych miejscach, w miarę czytania "melancholia" przestała wystarczać. Jeśli chodzi o jakieś dobre strony, to najlepiej oceniam początkowe fragmenty (króciutkie) historyczno-turystyczne o południu Belgii i trapistach i rozdział o podboju Konga. NO i też ciekawych rzeczy udało się dowiedzieć. Ale im bliżej końca, tym gorzej. Za dużo patosu, karkołomnych zdań i wątpliwych wniosków, jak np. ten, że Belgowie nie zapraszają przyjaciół do domów, bo pana autora nie zaprosił żaden Belgijski przyjaciel...

    OdpowiedzUsuń
  2. W odpowiedzi na Twój komentarz : bardzo cieszy mnie to, że zachęciłam Cię do sięgnięcia po "Biblię dziennikarstwa". To świetna książka, o czym pewnie sama się przekonałaś :) Ja także znalazłam w niej odpowiedzi na nurtujące mnie pytania oraz dowiedziałam się wielu przydatnych rzeczy :)
    Pozdrawiam,
    M.

    OdpowiedzUsuń
  3. Komentujący przeczytał opisywaną książkę, a później znalezioną przypadkiem w internecie powyższą recenzję, po lekturze której stwierdził, że to autorka, w przeciwieństwie do Orzechowskiego, nie potrafi pisać i to owa recenzja jest pełna przedziwnych przemyśleń, a nie opisywana w niej książka. Komentujący doszedł do wniosku, że chyba pierwotny wybór kierunku studiów autorki był lepszy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po pretensjonalnie napisanym komentarzu w trzeciej osobie można wnosić, że to autorowi rzeczywiście mogła przypaść do gustu cytowana wyżej książka, bo o pisaniu (ani podpisywaniu się) nie ma najmniejszego pojęcia. Widać dla każdego gniota znajdzie się publiczność.

      Usuń
  4. Tak, to naprawde znakomita ksiazka. Mimo tego ze przezylem tutaj blisko pol wieku dzieki tej lekturze poprzez niezwykly zmysl obserwacyjny tego znakomitego dziennikarza, poznalem wiele nowych oblicz tego niezwykle przyciagajacego kraju. Polecam goraco jego nowa ksiazke pt Moj sasiad Islamista...Jezyk "politycznie poprawny" jest mu obcy w czym jest pionierem w odroznieniu od zaklamanych mainstreamowych pisarczykow i pseudo dziennikarzy.

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak, to naprawde znakomita ksiazka. Mimo tego ze przezylem tutaj blisko pol wieku dzieki tej lekturze poprzez niezwykly zmysl obserwacyjny tego znakomitego dziennikarza, poznalem wiele nowych oblicz tego niezwykle przyciagajacego kraju. Polecam goraco jego nowa ksiazke pt Moj sasiad Islamista...Jezyk "politycznie poprawny" jest mu obcy w czym jest pionierem w odroznieniu od zaklamanych mainstreamowych pisarczykow i pseudo dziennikarzy.

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetna książka, zarówno ta jak i "mój sąsiad...". Świetnie napisana. Jestem zachwycona sposobem przedstawienia tematu i już szukam jego następnych książek.

    OdpowiedzUsuń