wtorek, 11 czerwca 2013

Peter Heller - Gwiazdozbiór psa


Był taki czas, że miałam dready i słuchałam różnych zespołów, od których wokalistów oczekiwano, że w stosownym momencie swojej kariery popełnią samobójstwo. Moja siostra Kinga dokonała w tym czasie zupełnie innego wyboru i zwróciła się ku scenie muzycznej, gdzie w dobrym guście było być zastrzelonym w wyniku porachunków mafijnych. Ja marzyłam o karierze bezdomnej, gdzieś na ulicach Seattle, a Kinga przed snem wizualizowała sobie siebie siedzącą z boomboxem na schodach jakiejś kamienicy w nowojorskim Harlemie.
Seattle od Nowego Jorku dzieli prawie 4000 kilometrów i mniej więcej tak daleko i tak bardzo nie po drodze było nam do siebie. W naszym najbardziej buntowniczym okresie zdarzało się nam nawet nie przyznawać do siebie na ulicy. Na szczęście nasz Sturm und Drang (okres burzy i naporu) dobiegł końca i nagle okazało się, że jest coś co definiuje nas o wiele lepiej niż muzyka, której słuchamy. Tym czymś jest literatura. Obecnie to nasze porozumienie przybrało nieco już niezdrową formę, gdzie zamiast pytać: co słychać?, rozmowę zaczynamy od: co teraz czytasz? 

Na tym zakończę już tę niezwykle wzruszającą historię o tym jak literatura cementuje więzi międzyludzkie i przejdę do rzeczy. Jako, że ostatnio na pytanie co czytasz? nasza odpowiedź była taka sama: Gwiazdozbiór psa, a obie prowadzimy też blogi książkowe (blogi Kingi: po angielsku, po polsku), postanowiłyśmy tym razem zrobić recenzję w formie rozmowy. Taki eksperyment. Tu napisałabym jeszcze, że warto rozmawiać, ale niestety to hasło jest już spalone. 




Peter Heller
Gwiazdozbiór psa
Wydawnictwo: Insignis

Tłumaczenie: Olga Siara
Rok wydania:  2013

Kinga: Stwierdziłam, że Gwiazdozbiór Psa to postapokaliptyczna powieść o łowieniu ryb. Jak ci się podobała?

Basia: Mam mieszane uczucia. Podoba mi się przesłanie i koncepcja, natomiast wydaje mi się, że autor nie do końca skorzystał z ich potencjału, trochę za bardzo skupił się na łowieniu ryb i lataniu starą Cessną i miejscami to już nie jest nawet postapokaliptyczna powieść o łowieniu ryb, ale poradnik: Świat się skończył - co robić?

Kinga: Ja akurat książki o łowieniu ryb, chodzeniu po lasach i ogólnym niespiesznym medytowaniu bardzo lubię. Chociaż może rzeczywiście autor przez pierwsze 80 stron kazał się narratorowi szwędać bez sensu, podczas gdy sam dopiero zaczynał myśleć nad fabułą.

Basia: Takie właśnie miałam wrażenie, że najpierw w głowie autora pojawił się pomysł na ten cały postapokaliptyczny świat (zresztą bardzo wiarygodny), a potem w trakcie pisania przypomniało mu się, że powieść powinna do czegoś zmierzać, że powinien być jakiś punkt kulminacyjny i podczas gdy główny bohater - Hig lata w kółko swoją starą Cessną (gra na czas) autor wymyśla co stanie się dalej.
Ale może zacznijmy od początku: jeteśmy w Stanach Zjednoczonych, większość populacji zmarła na grypę. Narratorem, który oprowadza nas po tym postapokaliptycznym świecie jest Hig, który niejako został zmuszony do dzielenia swojego nowego życia z Bangleyem. Kreacja tych dwóch głównych bohaterów była jedną z rzeczy, która mi się bardzo w tej powieści podobała, chociaż wydaje mi się, że niektórym te postaci mogą wydać się zbyt stereotypowe.

Kinga: Mi też się strasznie te postaci podobały. I nie uważam, żeby były szczególnie stereotypowe. Z początku wydawało mi się, że Hig jest twardzielem, bo i przeklnie i jelenia zastrzeli, ale potem, gdy go widzimy oczami Bangleya, to zauważamy jego słabość (lub, jak kto woli - człowieczeństwo) i widzimy też że Bangley się Dużym Higiem opiekuje, tym samym zdradzając własną słabość. Tak naprawdę 'Gwiazdozbiór psa' to trochę Western. Dwóch facetów siedzi na jakimś bezludziu, mało mówią, dużo strzelają, a czasem potem trupem psa nakarmią, jednak jakoś się tak pokochali. I jak to w Westernie, pojawia się kobieta, standardowo bez osobowości, jej główną cechą są fiołkowe oczy. Ta kobieta to karmicielka, opiekunka i ogólny balsam na duszę.


Basia: Tobie nasunęło się skojarzenie z Westernem, a mi z dwoma filozofami, którzy wypowiadali się na temat anarchii i powstania państwa. I nie ma chyba lepszego momentu, żeby sprawdzić takie teorie, niż moment po zagładzie, kiedy wszystko co ludzkość budowała się rozpada i można wreszcie stwierdzić czy stan natury to ogólna szczęśliwość ludzi jak u Locke'a (w tej roli Hig), czy stan nieustannej walki, wynikającej z egoizmu ludzi, jak u Hobbesa (w tej roli Bangley).
Więc to co moim zdaniem proponuje nam Peter Heller to taki eksperyment myślowy: wyobraź sobie, że cała ludzkość wyginęła, na świecie zostaje tylko dwóch gości o zupełnie odmiennych poglądach, hołdujących zupełnie innym ideologiom. Co się stanie? Czy poglądy będą mieć w ogóle jeszcze jakieś znaczenie?

Kinga: Też myślałam o tej dychotomii. I o tym, że nawet w takich niemal laboratoryjnych warunkach jakimi był ten postapokaliptyczny świat jest trudno to przetestować, bo z jednej strony mamy Bangleya, który prewencyjnie strzela do wszystkich, a z drugiej Higa, który może i sobie testować swoją teorię  miłości do bliźniego, ale mylić mu się będzie wolno tylko raz. Szczerze mówiąc, myślałam sobie, że w Europie by to wyglądało inaczej z przyczyn technicznych - praktycznie niemożliwym by było zgromadzenie takiego arsenału jak w USA i ludziom nie tak łatwo by się było pozabijać, więc właściwie musieliby ze sobą porozmawiać. A jak już ze sobą porozmawiają to jednak okaże się, że lepiej razem niż osobno. Taka mi się wydaje jest też optymistyczna konkluzja tej powieści.

Basia: W ogóle wydaje mi się, że ta powieść paradoksalnie ma jednak podnosić na duchu i przypominać o czymś ważnym. Z pojawiających się w powieści wspomnień bohaterów wynika, że to ich życie przed apokalipsą było wiecznym oczekiwaniem na coś, czekaniem na to aż się ustatkują i będą mogli wtedy założyć rodzinę, czekaniem na to, aż odważą się zmienić pracę. Czekanie na to prawdziwe życie. I dopiero z perspektywy czasu i patrząc przez pryzmat tej zagłady okazuje się, że to właśnie było prawdziwe życie, że to były najpiękniejsze chwile.

Zabawne, że można czekać przez całe życie, nawet o tym nie wiedząc. [...] Czekać, aż zacznie się twoje prawdziwe życie. Być może koniec był najprawdziwszy.

Może te cytaty oderwane od całej powieści wydają się trochę banalne i nadmiernie egzaltowane, ale wplecione w tą poszarpaną, surową narrację na mnie zrobiły ogromne wrażenie.

Kinga: Zgadzam się. Myślę, że na tym po części polega urok powieści o świecie po zagładzie. Wszystkie te różne rzeczy, którymi się tak przejmujemy, chociaż jakoś zdajemy sobie sprawę, że nie są one tak ważne, zostają zupełnie anulowane, a życie wraca do podstaw. W prawdziwym życiu tylko co po niektórzy są w stanie to wszystko odrzucić, reszta pociesza się czytaniem. Zresztą i większość książek o łowieniu ryb o tym właśnie mówi, to jest, nie o łowieniu ryb, tylko o tym co jest w życiu ważne. A ważne okazuje się znaleźć kogoś kogo możemy kochać i potem jakoś to będzie. Niechby to nawet był i pies.
Wspomniałaś o poszarpanej, surowej narracji. Bardzo mi się ona podobała. Tak jakby ta cała trauma apokalipsy odebrała ludziom zdolność mowy. Z samotności i smutku Hig czasem mówi niemal jak troglodyta, jest pełno niedomówień, a zdania kończą się przyimkiem za którym powinno stać to słowo, którego Hig nie jest w stanie wymówić. Była tam taka świetna scena rozmowy Higa i Bangleya, którą zacytuję:

Zapytałem go czy ma czasem wrażenie, że istnieje coś więcej niż to, niż trwanie dzień po dniu. Rekonesans, naprawa samolotu, uprawa pięciu warzyw, łapanie zająca w sidła. Jakby na co my czekamy? Jego fotel, skrzyp skrzyp, zatrzymał się. Zastygł bez ruchu jak myśliwy, który zwietrzył ofiarę. Blisko. Jakby się obudził. Powtórz. Więcej niż to. Dzień po dniu. Zaciskał szczękę, jego minerałowe oczy szarzały w gasnącym świetle. Jakbym posunął się za daleko. Muszę iść powiedział. Wstał.


Basia: Mam dokładnie takie same odczucia co do narracji. Byłam absolutnie zachwycona tym językiem, szczególnie po moich przejściach z Doris Lessing i jej "Pamiętnikiem przetrwania", gdzie z kolei narracja opiera się na jakichś długich, wydumanych zdaniach, koniecznie zakończonych wielokropkiem. W zasadzie ta jedyna rzecz, która m się w tej powieści nie podobała, to to, że przy świetnie stworzonym świecie, rewelacyjnym pomyśle na narrację, po prostu za mało się tam działo. Z drugiej strony, teraz tak sobie myślę... co ma się dziać kiedy świat się skończył?

Kinga: Tak też mi się wydaje, że wymagamy od tego typu powieści, żeby były naładowane akcją, ale tak naprawdę już jest po. Po.


8 komentarzy:

  1. To ja ugryzę to z drugiej strony;)
    W pełni zgadzam się, że to powieść, mająca podnosić na duchu. W moim przekonaniu jest to kapitalna powieść napisana na czas kryzysu. Tak, tak, właśnie kryzys bym w to wmieszał:) To trochę tak, jak z "Sunset Park" Austera; główne przesłanie brzmi: choćby było nie wiem, jak źle - nie poddawaj się, nie możesz się poddać. Walcz.

    W ogóle strasznie mnie zdziwiło (może po prostu czegoś innego się spodziewałem), że ta postapokaliptyczna powieść jest optymistyczna. I to nie tylko na poziomie przesłania, całą książkę osnuwa, w moim przekonaniu, taka atmosfera nadziei, optymizmu, wręcz radości.

    Nie zaprzeczam, że nie było w tej książce "momentów" (ot, choćby śmierć psa), ale będę się trzymał tezy, że te "momenty" służyły tylko uwidocznieniu tego, o czym mówię: nie podniesiesz się, jeśli nie upadniesz.

    Styl jak najbardziej w moim typie. Minimalistyczny;)

    Ps. odnośnie recepcji "Sunset Park": http://readeatslip.com/2012/09/04/sunset-park-paul-auster/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja akurat jestem fanką długich zdań i kwiecistych metafor, ale jeszcze bardziej cenię dopasowanie stylu narracji do opowiadanej historii. Więc tu ten "minimalistyczny" styl mi się bardzo podobał (chociaż też zauważyłam, że narracja przechodziła w bardziej kwiecistą i rozbudowaną, kiedy Hig opowiadał o przyrodzie). Im więcej rozmawiam o tej książce tym bardziej ją doceniam ;)

      A twój komentarz przypomniał mi, że miałam przeczytać "Sunset Park", dziękuję.

      Usuń
  2. Oh, pod względem formy Sunset Park Ci się spodoba:) tzn. może nie jest przesadnie kwiecisty, ale u Austera forma jest dopasowana do treści w sposób niesamowity. Przebija go chyba tylko (a przynajmniej ja nie znam lepszych przykładów;) Thomas Pynchon.

    Wracając do Austera. Przepięknie wyglądają rożne style opowiadania historii przez rożne postaci. A dla fanek zdań kwiecistych, jest tam jedno takie.. na dwie strony:P i ono jest dokładnie tam, gdzie byc powinno. I czyta się je tak, jak się powinno;)

    Polecam gorąco, choć inne powieści Austera mnie aż tak nie porwa

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo dobry pomysl z tym dwuglosem w recenzji! Taki miniklub ksiazkowy ze wstawka biograficzna:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja bym poprosiła kiedyś powtórkę, ale kiedy sie nie zgadzacie, oj by sie działo :)

    OdpowiedzUsuń
  5. No właśnie szkoda, że się tak zgadzałyśmy. Niestety rzadko mamy takie diametralnie różne opinie na temat książek. Basia zazwyczaj ocenia trochę surowiej mi się wydaje.

    OdpowiedzUsuń
  6. PS. Jak ktos czyta po angielsku to dzisiaj na Amazon UK ta ksiazka jest w Kindle Daily Deal za 99p.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ooooo, dziękuję ślicznie za info! Książka już na Kindelku:)

    OdpowiedzUsuń