środa, 15 stycznia 2014

John Waller - A time to dance, a time to die. The extraordinary story of the dancing plague of 1518

plaga tańca

14 lipca 1518 roku pewna mieszkanka Strasburga - pani Torffea, wyszła ze swojego domu i zaczęła tańczyć. Jeśli właśnie zaczęliście sobie wyobrażać jakąś scenę musicalową, w której pani Troffea, w radosnych podskokach przemierza miasto pozdrawiając przechodniów, sklepikarzy i okoliczną zwierzynę, to musimy się tu zatrzymać i wrócić do początku, a wy musicie obiecać, że postaracie się okiełznać swoją fantazję.
14 lipca 1518 roku pewna mieszkanka Strasburga - pani Torffea, wyszła ze swojego domu i zaczęła tańczyć. Nie był to jednak radosny taniec, nigdzie nie było słychać muzyki, pani Troffea tańczyła przymuszana jakby jakąś wewnętrzną siłą. Taniec trwał cały dzień, do momentu gdy padła ze zmęczenia. Po kilkugodzinnej drzemce wstała, a wszystko zaczęło się od początku. Dzień zakończył się tak samo jako dzień poprzedni. Trzeciego dnia, z krwawiącymi już stopami dalej tańczyła. Po kilku dniach około 30 osób także poczuło nieodpartą potrzebę tańca, po miesiącu tańczyło już 400 mieszkańców Strasburga. Dla niektórych z nich szalony taniec w upalnym słońcu skończył się śmiercią. Plaga tańca zaczęła ustępować dopiero pod koniec sierpnia.

Nie była to pierwsza tego rodzaju "epidemia" w historii. Podobne wydarzenia miały już miejsce wcześniej, ale ze względu na rozpowszechnienie druku oraz początki biurokracji w miastach, ta plaga została najlepiej opisana, dlatego jako jedyną można było dosyć szczegółowo ją odtworzyć.

Gdy do tańca zaczęło przyłączać się coraz więcej ludzi, władze miasta zwróciły się o pomoc do lekarzy. Ci wykluczyli nadnaturalne przyczyny plagi, powodem choroby miała być "gorąca krew", a jedynym lekarstwem... jeszcze więcej tańca! Tak oto chorym przydzielono specjalne miejsca w których mogli przez taniec wypacać chorobę. Aby wspomóc proces leczenia, zatrudniono nawet muzyków.
Jak się pewnie domyślacie, ta terapia wcale nie przyniosła pożądanego skutku, a gdy ludzie zaczęli umierać z wyczerpania, postanowiono ją zakończyć i dla odmiany zakazać wszelkiej muzyki w mieście.
Wśród ludzi zwyciężyło przekonanie, że plaga tańca jest wiadomością od Boga, a dokładniej od jego pośrednika - św. Wita, który właśnie w ten oryginalny sposób postanowił ukarać ludność Strasburga, za prowadzenie grzesznego życia.
Za podobną wersją wydarzeń obstawał także Paracelsus, który w Strasburgu pojawił się prawie dziesięć lat po pladze tańca. Paracelsus jak się okazuje był, nawet jak na tamte czasy, niebywałym okazem mizogina, więc od siebie dodał także, że cała epidemia rozpoczęła się przez zepsutą panią Troffeę, która zaczęła tańczyć, aby upokorzyć swojego biednego męża, aż w końcu straciła kontrolę nad swoim ciałem i umysłem i pociągnęła za sobą całą resztę sprośnych lubieżników.

Jedną ze współczesnych teorii wyjaśniających plagę tańca jest zatrucie sporyszem (przetrwalnik grzyba atakującego zboża). Wielu (w tym autor książki A time to dance, a time to die - John Waller) odrzuca jednak tę możliwość: zatrucie prowadzi do spazmów, ale te raczej nie przypominają tańca, w dokumentach natomiast wyraźnie mowa jest o regularnym, skoordynowanym tańcu; poza tym alkaloidy sporyszu powodują niedokrwienie kończyn, co mogłoby utrudniać chorym pląsanie całymi dniami po mieście.
Wyjaśnienie, które proponuje nam John Waller, to... zbiorowa histeria. Jak wiadomo przedłużający się stres może doprowadzić do objawów fizjologicznych. Znane są przypadki drgawek, zaburzeń mowy a nawet paraliżu, wywołanych czynnikami psychicznymi. Waller uważa, że taniec, któremu poddało się tylu ludzi, był przykładem transu, który z kolei był manifestacją przedłużającego się stresu.

A time to dance, a timie to die - John WallerW Strasburgu nie działo się najlepiej: od lat z powodu słabych plonów duża część ludności była niedożywiona, co z kolei sprawiało, że stawali się łatwym łupem dla różnego rodzaju chorób. W tym wszystkim upatrywano oczywiście (dzięki dyskretnym podpowiedziom duchowieństwa) kary za grzechy, a że był to także czas coraz mniejszego zaufania do nadużywających swoich przywilejów przedstawicieli kleru, ludzie mogli czuć, że ich sytuacja jest beznadziejna, a Bóg ma prawo się gniewać. Dlatego tak łatwo było im uwierzyć w to, że święty Wit postanowił ich ukarać.
Waller zwraca uwagę na to, że objawy chorób psychosomatycznych często są uwarunkowane kulturowo. Po 1518 roku Strasburg nie było już nawiedzany epidemią tańca, co może mieć związek z pojawieniem się protestantyzmu i odrzuceniem kultu świętych.

Czy jednak był to ostatni przypadek zbiorowego szaleństwa? Oczywiście nie. Autor podaje kilka przykładów, które pokazują, że chwilowe szaleństwo rozprzestrzeniające się dzięki sile sugestii, nie dotyczyło tylko plagi tańca. Na Dalekim Wschodzie znane jest zaburzenie psychiczne - koro, w którym chorzy przekonani są o tym, że ich penisy wciągane są wgłąb brzucha, a całkowite ich zniknięcie doprowadzi do zgonu. W Tanganice (dziś Tanzania) odnotowano przypadek epidemii śmiechu, która dotknęła 1000 osób.

Wnioski są takie, że nie można nie doceniać siły sugestii i tego jak łatwo rozprzestrzenia się panika.
Warto też pamiętać, że stres i depresja są poważnymi problemami i jeśli ktoś wam powie, że to wymysł znudzonych ludzi bogatego zachodu i że ludzie kiedyś (albo ludzie w biednych krajach) nie mają czasu na takie głupoty, to przypomnijcie im, że 500 lat temu, całkiem spora grupa mieszkańców Strasburga znalazła wystarczająco dużo czasu, aby tygodniami tańczyć z rozpaczy.

PS. Ci, którzy chcieliby poczuć klimat średniowiecza, koniecznie powinni udać się do odnowionej Galerii Sztuki Średniowiecznej w Muzeum Narodowym w Warszawie (wtorki za darmo). Pracownia architektoniczna WWAA stanęła na wysokości zadania.

Ocena: 3/5
Wydawnictwo: Icon Books
Rok wydania: 2008

11 komentarzy:

  1. W nienajlepszej biografii Francois Villona niejakiej pani Loukotkovej jest scena zbiorowego tańca na cmentarzu podczas epidemii w Paryżu. Ewidentnie był to wynik ponurej atmosfery w mieście i stałego napięcia w oczekiwaniu na śmierć. Ciekawe, że takich przypadków opisano więcej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobno był to dosyć popularny sposób radzenia sobie ze stresem ;)
      Choreomania (bo tak się często nazywa tę epidemię) głównie jest kojarzona ze średniowieczem, ale ostatni przypadek o jakim wspomina Waller miał miejsce w 1863 roku na Madagaskarze.
      O tańcu na cmentarzu Waller nie pisze, a szkoda, bo by potwierdzał jego tezę.

      Usuń
    2. Nie wiem, na ile autorka się opierała na jakichś źródłach z epoki, a na ile sobie użyła dowolnie zjawiska z innych czasów. W każdym razie to najlepsza scena w przeciętnej książce :) A czy Waller zauważa przejście tego zjawiska do baśni? Bo przecież u braci Grimm i chyba u Andersena są opowieści o ludziach, którzy nie mogli przestać tańczyć.

      Usuń
    3. Ale szybko kojarzysz fakty :) Tak, wspomina o tym.

      Macocha Królewny Śnieżki była zmuszona do zatańczenia się na śmierć, no i u Andersena biedna Karusia z Czerwonych bucików ("Ale tańczyć musiała. Tańczyć w dzień i w nocy, po ostrych cierniach i twardych kamieniach, które jej nogi krwawiły boleśnie.") http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/czerwone-buciki.html

      Swoją drogą chorym w Strasburgu dawano właśnie czerwone buty.

      Usuń
    4. Pewnie jeszcze by się znalazło parę takich wątków:)
      Ciekawe, czy te buty były czerwone, by chronić przed urokiem:P

      Usuń
  2. Także tego. http://www.youtube.com/watch?v=4gsWDbudnoc

    OdpowiedzUsuń
  3. A Hindusi sprytnie wykorzystali "choróbsko" i oparli na nim cały swój przemysł filmowy.

    Takie zbiorowe tańce, płacze i histerie są charakterystyczne dla końcówki średniowiecza i faktycznie jest to związane z dużym stresem. Ciągłe straszenie ogniem piekielnym + głód + nawracające epidemie + strach przed końcem świata. O ile pamiętam, o tego typu zjawiskach i dziwnych zachowaniach (także indywidualnych) jest też sporo w "Jesieni średniowiecza".

    Aha, i jeszcze przypomniało mi się, że gdzieś (tylko za cholerę nie pamiętam gdzie), czytałam, że to samo działo się na plantacjach z czarnymi niewolnikami na Haiti. A im stresu to już na pewno nie brakowało...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zbiorowe tańce, płacze i histerie są także charakterystyczne dla niektórych produkcji TVN-u (wracając do współczesności :P)

      Usuń
    2. I dlatego nigdy nie wpuściłam telewizora do domu:)

      Usuń
  4. Wiem, że już o tym mówiłam/pisałam, ale Gloria Estefan ma o zjawisku piosenkę/przestrogę - http://www.youtube.com/watch?v=CZkjeJKBI0M

    OdpowiedzUsuń