środa, 2 stycznia 2013

Książkowe podsumowanie roku 2012 (cześć 2.)

Ciąg dalszy programu. W tej części spotkamy się z wieloma polskimi autorami, będzie trochę o Niemczech, a na koniec będzie więcej niż trochę o Rumunii i Bałkanach. Ale książkową podróż zaczniemy od Kaukazu.

16. Toast za przodków - Wojciech Górecki (ocena: 3/5)


Toast za przodków to książka o Kaukazie Południowym, czyli Azerbejdżanie, Gruzji i Armenii. Kraje te, leżące na styku dwóch światów - azjatyckiego i europejskiego, ciężko jednoznacznie do któregoś z nich zaklasyfikować. Wojciech Górecki jest jednym z najlepszych specjalistów od Kaukazu, ale nawet on nie potrafi odpowiedzieć na pytanie czy Kaukaz to jeszcze Europa czy już Azja. W zamian oferuje nam opowieść o tym, dlaczego to pytanie jest i najprawdopodobniej pozostanie bez odpowiedzi.
Autor jest świetnym reporterem. Części książki w których opowiadał historie spotkanych na Kaukazie ludzi, czyta się jednym tchem. Górecki jest jednak także historykiem, dlatego na wszystko patrzy przez pryzmat historii. Jest to oczywiście bardzo dobre podejście, jeśli chce się naprawdę jakiś naród zrozumieć. Jednak jak na pierwsze spotkanie z Kaukazem to cały ten natłok nowych nazwisk, dat i zdarzeń może być trochę męczący.

17. Solaris - Stanisław Lem (ocena: 4/5)

Bardzo długo z Lemem kojarzyłam tylko cierpienia z podstawówki, kiedy musiałam czytać Opowieści o pilocie Pirxie. Oczywiście całe przesłanie, które ukrył Lem było dla mnie wtedy zupełnie niedostępne, to co pozostawało to historie o robotach i statkach kosmicznych, które, umówmy się, nie są tym co dziesięcioletnie dziewczynki lubią najbardziej.
Strachu przed Lemem pozbyłam się dopiero na studiach, kiedy przeczytałam Dzienniki gwiazdowe. Okazało się, że dla Lema literatura science fiction była jedynie narzędziem, sprytną metaforą, za pomocą której opowiadał uniwersalne historie. Dzienniki... są pełne humoru (chociaż tematy w nich poruszane wcale nie są błahe).

Solaris
to już Lem na poważnie. Trudno mi powiedzieć, w którym wydaniu go bardziej lubię. W obu konwencjach sprawdza się świetnie.
 Kiedy Kris Kelvin, przybywa na tytułową Solaris,planetę mającą jednego tylko mieszkańca - tajemniczy, złowrogi ocean, na stacji badawczej zastaje kompletny chaos. Kierownik grupy naukowej nie żyje, a reszta jest delikatnie mówiąc psychicznie rozchwiana.
Ta atmosfera tajemnicy i niepokoju, będzie towarzyszyć nam przez całą powieść. Oczywiście konwencja science fiction (chociaż opanowana do perfekcji) była dla Lema tylko środkiem przekazu a nie celem samym w sobie. Solaris pozostawia czytelnika z mnóstwem pytań o to czym tak naprawdę jest szczęście, samotność, miłość. I czy w ogóle można tu mówić o jakiejś prawdzie?

18. Poradnik domowy kilera - Hallgrímur Helgason (ocena: 4/5)

Tomislav Bokšić pochodzi z Chorwacji, ale mieszka w Nowym Jorku. Pracuje jako kelner oraz płatny morderca (bałkańskie zwierzę jakim jest jego dusza, stale domaga się świeżej krwi), ma dziewczynę i wiedzie mu się bardzo dobrze.
Sielanka zostaje jednak przerwana, gdy Tomislav (znany w branży pod pseudonimem Toxic), popełnia błąd w sztuce (i bynajmniej nie chodzi tu o sztukę kelnerską), który zmusza go, ukrytego pod nową rosyjską osobowością, do natychmiastowej ucieczki z kraju. Nie jest mu jednak dane długo cieszyć się swoim nowym "ja". Już na lotnisku zmuszony jest po raz kolejny przejść metamorfozę. Do samolotu dostaje się wreszcie przebrany za zabitego uprzednio amerykańskiego telewizyjnego kaznodzieję. To oczywiście też nie jest koniec jego problemów. Bo samolot jak się okazuje leci do Rejkiawiku (stolicy Islandii), a na lotnisku na księdza czeka ortodoksyjna islandzka rodzina.
Poradnik domowy killera to skrząca się czarnym humorem komedia pomyłek. Dla autora nie ma rzeczy świętych, a jednak pod tą całą kpiarską otoczką udaje mu się też przemycić bardzo dyskretnie poważniejsze problemy.
Jeśli lubicie komedie Quentina Tarantino to ta książka jest czymś dla was.

19.



20. Czerwone rękawiczki -




Pamiętnik przetrwania -

Krew, pot i łzy.

Rumunia. Koniec złotej epoki -

Na okładce książki Rumunia. Koniec złotej epoki widnieje zdjęcie grobu byłego rumuńskiego dyktatora Nicolae Ceauşescu. A sama książka jest o tym jak Ceauşescu przez wszystkie lata swojego panowania systematycznie sobie ten grób kopał. Jak to się skończyło większość z nas wie: w wyniku rewolucji w 1989 roku został obalony, a następnie stracony wraz ze swoją małżonką - Eleną. Film z egzekucji obiegł cały świat.
Historia "Geniusza Karpat" opowiedziana przez Macieja Kuczewskiego, który jako korespondent PAP spędził w Rumunii osiem ostatnich lat jego panowania, snuta jest w sposób lekki i zabawny, przywodzący na myśl książki o absurdach PRLu.
Rumunia. Koniec złotej epoki nie jest wyczerpującym reportażem czy książką historyczną. Są to raczej osobiste wspomnienia, rumuński komunizm z punktu widzenia obcokrajowca. Mimo to, bardzo dużo z tej publikacji można się dowiedzieć i na pewno nie można odmówić jej rzetelności. Świetna książka zarówno dla tych, którzy chcą pojechać do Rumunii jak i dla tych, którzy zamierzają odwiedzić ją tylko literacko.

A na zachętę fragment o tym jak Nicolae Ceauşescu postarzył Rumunię o prawie 2000 lat, a jego żona uczyniła go geniuszem wszech czasów:
Po powrocie z Iranu, gdzie uczestniczył w obchodach 2500-lecia Persji - Ceauşescu nieoczekiwanie zarządził obchody 2050-lecia Rumunii. Miały one udowodnić, że Rumunia powstała nie pod koniec XIX wieku z połączenia Mołdawii i Wołoszczyzny, lecz w czasach starożytnych, z mieszanki najlepszych elementów społeczności autochtonicznych Daków oraz przybyłych na Karpaty Rzymian; pozostałe 2000 lat historii nie były aż tak ważne.
[...]
Wcześniej, gdy pisano o wyjątkowym i niepowtarzalnym geniuszu prezydenta - obowiązkowo podkreślano, że taki geniusz, jakim obdarzony jest Ceauşescu rodzi się raz na 500 lat. Przy okazji obchodów 2050-lecia w jednym z publicznych wystąpień Wybitny Naukowiec, Towarzyszka Doktor Akademik Elena Ceauşescu uroczyście ogłosiła, że mamy do czynienia z czymś o wiele bardziej wyjątkowym, bo z geniuszem, który rodzi się raz na 2050 lat. Oczywiście nie dlatego, że naród rumuński jest tak mało wydajny, lecz dlatego, że owoc jest tak wyjątkowy.


Richard Wagner (ocena: 3/5)

Jednym z pomysłów "Geniusza Karpat" na zasilenie rumuńskiego budżetu było sprzedawanie obywateli. Izrael płacił za "wypuszczanie" z Rumunii Żydów, a rząd niemiecki, za ludzi należących do niemieckojęzycznej mniejszości chcących opuścić komunistyczną Rumunię. Ceauşescu żartował podobno, że Żydzi i Niemcy są najlepszym towarem eksportowym Rumunii. Myślę, że gdyby zdawał sobie sprawę z tego jak dobrym "towarem" byli niektórzy z eksportowanych przez niego ludzi, zażądałby potrójnej stawki. W 1987 r. do Niemiec udało się wyemigrować parze pisarzy: Hercie Müller oraz jej ówczesnemu mężowi Richardowi Wagnerowi. Zarówno noblistce jak i jej byłemu już mężowi, nie udało się do końca uwolnić od Rumunii, a w szczególności od reżimu w którym żyli, co odbija się echem w ich dziełach.
Przykładem może być Miss Bukaresztu Wagnera, w której pod płaszczykiem powieści kryminalnej rozgrywającej się w Niemczech, autor próbuje przemycić historię życia w komunistycznej Rumunii. Jest o wewnętrznym rozdarciu, o Securitate, o zaufaniu, o poszukiwaniu tożsamości i jeszcze o wielu innych rzeczach. 
Mi najbardziej podobał się wątek dotyczący rozliczania się z komunistyczną przeszłością. W prozie rumuńskiej odnajduję to czego tak brakuje mi w prozie polskiej.
"Dzisiaj każdy majstruje sobie własną antykomunistyczną legendę. Wszyscy byli przeciwnikami reżimu. Bez wyjątku. Dlatego nowa władza w Bukareszcie nie chce otworzyć teczek z aktami. Otwarcie teczek jeszcze najlepiej chyba znieśliby dawni pracownicy Securitate. Ale ci tak zwani przeciwnicy systemu?"
Jak napisałam, powieść Wagnera jest o wielu różnych rzeczach i to chyba jest jej zasadniczy problem. Autor chciał za dużo przekazać, do tego zdecydował się na zmianę narracji w połowie książki, która nie wyszła najlepiej. Miss Bukaresztu na pewno nie jest złą lekturą, ale nie jest też książką wybitną. Nazwałabym ją jedynie poprawną.

24.

Philip Roth to jedno z moich najlepszych odkryć literackich 2012 roku.
Muszę was jednak ostrzec, Roth pisze grube książki. Nie są one jednak grube dlatego, że tak strasznie dużo się tam dzieje, tylko dlatego że Roth uwielbia kwieciste opisy i metafory. I tym mnie kupił. Zdaje sobie jednak sprawę, że są i tacy, którzy wolą bardziej konkretny styl narracji i nie chcą czekać dwustu stron na rozwinięcie akcji. Ci mogą być twórczością Rotha nieco rozczarowani. 
Biorąc pod uwagę to, że sama jestem królową dygresji i powolnego dochodzenia do sedna, myślę, że jeżeli regularne czytanie mojego bloga nie jest dla was frustrujące to spokojnie możecie po Rotha sięgać. 
A warto.
Ludzka skaza to historia Colemana Silka, emerytowanego profesora filologii klasycznej, który z powodu oskarżenia go przez jednego ze studentów o rasizm rezygnuje w końcu z funkcji dziekana. A wszystko zaczyna się od wykładu na którym Silk pyta się o dwóch nieobecnych na wykładzie studentów, których nie udało mu się jak dotąd spotkać: Does anyone know these people? Do they exist or are they spooks? (Czy ktokolwiek zna tych ludzi? Czy oni istnieją czy są tylko zjawami?). To niewinne pytanie ma być początkiem końca jego kariery. Niefortunne słowo spook, którego użył oznacza bowiem zjawę, zmorę ale jest także obraźliwym określeniem na Afroamerykanina, a oboje studenci o których pytał wykładowca okazali się być właśnie Afroamerykanami.
Przewrotna i zaskakująca powieść Rotha jest świetnym obrazem obyczajowości Stanów Zjednoczonych lat 90-tych, bohaterowie są rewelacyjnie skonstruowani a powolna, nie omijająca żadnego szczegółu narracja dodatkowo buduje napięcie.

Minotaur -








Thea (bo jakie inne imię mogłaby nosić wybranka głównego bohatera jak nie te, które oznacza boginię), odpisuje tajemniczemu wielbicielowi, ale jako, że nie podaje on w swoich listach żadnego adresu zwrotnego, to ona swoje listy wkłada do pudełka z napisem Listy do nieznajomego. No tak. Naturalna reakcja na wieść o tym, że śledzi cię jakiś obcy facet, twierdzący, że jesteś miłością jego życia. Po trzech latach korespondencji tajemniczy wielbiciel uznaje, że może jego bogini, poza tym że ma najpiękniejszy podbródek świata, ma też coś do powiedzenia i romans wchodzi na nowe tory, bo Thea dostaje adres na który może wysyłać swoje, jak dotąd pisane do pudełka, listy.
Powiem wam tylko, że im dalej tym gorzej. Przy Minotaurze nawet Samotność w sieci wygląda na dobrą książkę.










Bogowie różnych kultur i religii żyją sobie wszyscy razem w różnych niebiańskich dzielnicach, chodzą na clubbing, zakochują się. Potem zstępują na Ziemię, bo tam nie dzieje się najlepiej. Przez pierwsze 200 stron jest może nawet i zabawnie, przez następne 400 stron czytelnik zastanawia się co tak właściwie autor chciał nam przekazać. Miał to być świetnie skonstruowany, ironiczny traktat o współczesności. Musiało mi to gdzieś umknąć. Jedyne co w tej książce jest świetne to okładka.


Ze Stasiukiem mam tak, że go lubię, ale nie lubię go czytać. Lubię go bo pociągają nas podobne klimaty i podobne kraje, które budzą w nas podobne emocje. Lubię go za to, że od lat stara się Polakom przybliżyć Europę Wschodnią. Lubię go i podziwiam za to, że wraz ze swoją żoną stworzył jedno z najlepszych polskich wydawnictw. Ale jeśli chodzi o jego twórczość to po prostu nie jest to.
Dojczland czytałam jadąc po raz kolejny do Niemiec i wiele spostrzeżeń autora uważam za bardzo trafne. Generalnie Niemcy to taki kraj, w którym część ludzi jest taka jak my, a część taka jak oni - ci na zachodzie. Kraj w którym Polak może czuć się albo bardzo obco, albo jak w domu.
Proza Stasiuka to jest mocno impresjonistyczna. Goniąc za uciekającymi chwilami i ulotnymi wrażeniami, autor świadomie rezygnuje z jakiejkolwiek chronologii zdarzeń czy logicznego następstwa. Dla mnie jest zbyt chaotycznie. Może odzywają się tu we mnie moi niemieccy przodkowie żądający Ordnungu. Nie wiem. Póki co rezygnuję, ale może w przyszłości dam jeszcze szansę.





„Pologne, Poland” i kilka polskich nazwisk. W głowie Angeliki Kuźniak pojawia się pomysł na powtórne wykorzystanie nieco zużytego już surowca. Pomysł jest taki: "Marlena Dietrich a sprawa polska". Wychodzi świetnie. Książka nie jest ani biografią artystki (chociaż możemy się dużo o niej dowiedzieć), ani tym bardziej zbiorem średnio ciekawych opowiastek o tym, któremu Polakowi udało się otrzeć o panią Marlenę. Autorka, używając Marleny Dietrich jako swoistego szkła powiększającego pokazuje społeczeństwo powojennej Polski, pragnące chociaż otrzeć się o "wielki świat" i entuzjastycznie przyjmujące lekko już podstarzałą artystkę oraz społeczeństwo niemieckie, uważające ją za zdrajczynię. Jest to więc książka o Marlenie, ale też o czymś więcej.



Książka o oblężeniu Sarajewa, czytana w ramach przygotowania do bałkańskich wakacji.



Całkowicie zdobyła moje serce
Przejdź do recenzji 



Dalszy ciąg przygotowania do bałkańskiej podróży.
Przejdź do recenzji

3 komentarze:

  1. To JA jestem królową dygresji!

    Ty możesz być księżniczką.

    OdpowiedzUsuń
  2. Polecam Basiu "Kolację z terrorystą" Philipa Rotha, właśnie jestem w trakcie ... (ahh te wielokropki, nie mogłam się powstrzymać) może być też dosłownie, jeśli książka nie zapewniłaby wrażeń, jakiegoś na mieście się złapie :)

    OdpowiedzUsuń